Jura Krakowsko-Częstochowska - kraina skał, zamków i skamieniałości. Od dawna miałem ochotę zwiedzić te rejony, lecz praca i obowiązki rodzinne regularnie stawały mi na przeszkodzie. Nadszedł jednak dzień, w którym wylądowałem w delegacji pod Myszkowem, gdzie pogoda była na tyle „łaskawa”, że uniemożliwiała mi pracę i wymusiła roboczy przestój. Mogłem się nudzić na stancji, ale wybrałem opcję wycieczki w deszczu pod ruiny zamku Mirów.
Z wioski, w której nocuję odległość do celu nie przekraczała 7 kilometrów w jedną stronę, czyli niewiele jak na moje standardy. Tak się akurat złożyło, że niedawno kupiłem sobie komplet ubrań zewnętrznych z Gore-Texu i dzisiaj otwierała się przede mną idealna okazja, by wypróbować je w praktyce. Pobieżnie przejrzałem mapę, ustaliłem kierunki świata i ruszyłem w drogę. Pierwszy etap trasy wiódł mnie przez polne i leśne dróżki, lekko faliste tereny Jury szybko skradły moje serce, za to mniej podobała mi się trawa, która w 15 minut przemoczyła do cna buty.
Nie polecam maszerowania mając na sobie obuwie w takim stanie, ale też nie zniechęcam, bo siedzenie w domu jest jeszcze gorsze. Po mniej więcej 40 minutach dotarłem w końcu do ścieżki rowerowej łączącej Żarki z Mirowem, asfaltowa nitka doprowadziła mnie już prościutko do miejscowości, która była moim celem. Po kilku godzinach spaceru zobaczyłem w końcu ruiny zamku wybudowane na kamiennych ostańcach znajdujących się na wzgórzu za wioską. Widok może i niezbyt monumentalnych, ale na pewno malowniczych ruin zamku i biało-czerwonej flagi powiewającej na zachowanej baszcie od razu poprawił mi nastrój i wynagrodził trudy wyprawy. Samego zamku niestety nie mogłem zwiedzić, trwają na nim prace remontowe i obiekt jest zamknięty dla turystów. Szkoda, ale nie jest on jedyną atrakcją najbliższej okolicy, około półtorej kilometra od Mirowa znajduje się wyremontowany już zamek Bobolice, który można obejrzeć od wewnątrz za niewielka opłatą. Ja jednak zdecydowałem się na inną opcję. Już obok zamku wyrastają z ziemi całkiem malownicze skały, kilkaset metrów dalej znajdują się takie, po których można się już wspinać, gdzieniegdzie da się tam znaleźć zjawiska krasowe w postaci jaskiń i szczelin w piaskowcu. Z tych atrakcji postanowiłem właśnie skorzystać. Zwiedziłem jaskinię Stajnia, niewielką i bardzo bezpieczną w dodatku niewymagającą żadnego sprzętu ani umiejętności, no może nie licząc wąskiej szczeliny znajdującej się na prawej ścianie głównego korytarza. Tam trzeba się było nieco pogimnastykować, żeby przecisnąć kawał chłopa, a na końcu zejść po skałkach z wysokości około 3-4 metrów. Niby nic wielkiego, a jednak satysfakcjonujące. Po jaskini przyszła pora na zdecydowanie ciasną i ciemną szczelinę w skale, na pierwszy rzut oka wydawało się, że kończy się ona ślepo, jednak po przeczołganiu się tam, gdzie miała być już tylko ściana okazało się, że jest tam zakręt, a za nim rozszerzenie tunelu. Bardzo miła niespodzianka. Okazało się, że i ta szczelina biegnie przez skałę na wylot. Zrezygnowałem z wychodzenia z drugiej strony, uznałem, że większą zabawa będzie przeczołgać się z powrotem. Trzeba przyznać, że wychodząc z mieszkania nie spodziewałem się takich atrakcji, więc byłem odrobinę na nie nieprzygotowany pod względem stroju, na szczęście czołówkę zawsze staram się mieć przy sobie i tym razem był to strzał w dziesiątkę. Ze względu na potop w butach i dość chłodny dzień uznałem, że pora na powrót, zaliczyłem jeszcze obiad w zajeździe pod zamkiem i już mogłem pomaszerować na zasłużony odpoczynek. Mam nadzieję, że to nie była ostatnia okazja do podziwiania tych okolic.
Z wioski, w której nocuję odległość do celu nie przekraczała 7 kilometrów w jedną stronę, czyli niewiele jak na moje standardy. Tak się akurat złożyło, że niedawno kupiłem sobie komplet ubrań zewnętrznych z Gore-Texu i dzisiaj otwierała się przede mną idealna okazja, by wypróbować je w praktyce. Pobieżnie przejrzałem mapę, ustaliłem kierunki świata i ruszyłem w drogę. Pierwszy etap trasy wiódł mnie przez polne i leśne dróżki, lekko faliste tereny Jury szybko skradły moje serce, za to mniej podobała mi się trawa, która w 15 minut przemoczyła do cna buty.
Nie polecam maszerowania mając na sobie obuwie w takim stanie, ale też nie zniechęcam, bo siedzenie w domu jest jeszcze gorsze. Po mniej więcej 40 minutach dotarłem w końcu do ścieżki rowerowej łączącej Żarki z Mirowem, asfaltowa nitka doprowadziła mnie już prościutko do miejscowości, która była moim celem. Po kilku godzinach spaceru zobaczyłem w końcu ruiny zamku wybudowane na kamiennych ostańcach znajdujących się na wzgórzu za wioską. Widok może i niezbyt monumentalnych, ale na pewno malowniczych ruin zamku i biało-czerwonej flagi powiewającej na zachowanej baszcie od razu poprawił mi nastrój i wynagrodził trudy wyprawy. Samego zamku niestety nie mogłem zwiedzić, trwają na nim prace remontowe i obiekt jest zamknięty dla turystów. Szkoda, ale nie jest on jedyną atrakcją najbliższej okolicy, około półtorej kilometra od Mirowa znajduje się wyremontowany już zamek Bobolice, który można obejrzeć od wewnątrz za niewielka opłatą. Ja jednak zdecydowałem się na inną opcję. Już obok zamku wyrastają z ziemi całkiem malownicze skały, kilkaset metrów dalej znajdują się takie, po których można się już wspinać, gdzieniegdzie da się tam znaleźć zjawiska krasowe w postaci jaskiń i szczelin w piaskowcu. Z tych atrakcji postanowiłem właśnie skorzystać. Zwiedziłem jaskinię Stajnia, niewielką i bardzo bezpieczną w dodatku niewymagającą żadnego sprzętu ani umiejętności, no może nie licząc wąskiej szczeliny znajdującej się na prawej ścianie głównego korytarza. Tam trzeba się było nieco pogimnastykować, żeby przecisnąć kawał chłopa, a na końcu zejść po skałkach z wysokości około 3-4 metrów. Niby nic wielkiego, a jednak satysfakcjonujące. Po jaskini przyszła pora na zdecydowanie ciasną i ciemną szczelinę w skale, na pierwszy rzut oka wydawało się, że kończy się ona ślepo, jednak po przeczołganiu się tam, gdzie miała być już tylko ściana okazało się, że jest tam zakręt, a za nim rozszerzenie tunelu. Bardzo miła niespodzianka. Okazało się, że i ta szczelina biegnie przez skałę na wylot. Zrezygnowałem z wychodzenia z drugiej strony, uznałem, że większą zabawa będzie przeczołgać się z powrotem. Trzeba przyznać, że wychodząc z mieszkania nie spodziewałem się takich atrakcji, więc byłem odrobinę na nie nieprzygotowany pod względem stroju, na szczęście czołówkę zawsze staram się mieć przy sobie i tym razem był to strzał w dziesiątkę. Ze względu na potop w butach i dość chłodny dzień uznałem, że pora na powrót, zaliczyłem jeszcze obiad w zajeździe pod zamkiem i już mogłem pomaszerować na zasłużony odpoczynek. Mam nadzieję, że to nie była ostatnia okazja do podziwiania tych okolic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz