niedziela, 11 czerwca 2017

Nocka na Kyrkawicy.

Beskidy nie są górami nazbyt spektakularnymi, ot większe pagórki pokryte lasem (w większości) i pastwiskami. Nie oferują wspinania się po łańcuchach na niemal pionowe skały ani skalnych rumowisk z pląsającymi po nich kozicami górskimi. Pomimo tego, mają swój niepodważalny urok, który przyciąga mnie do nich raz za razem (to, że widzę je z okna w mieszkaniu ma tu dopiero drugorzędne znaczenie). Dlatego też mocno, ale to na prawdę mocno, ucieszyłem się gdy udało mi się wygenerować dwa wolne dni, które będę mógł poświęcić na spacerek po górach. Najbardziej ucieszyła mnie możliwość przenocowania w plenerze. W zasadzie to nawet nie wiem czy mieści się to w granicach prawa, jednak od prawa ważniejszy jest dla mnie zdrowy rozsądek, a ten podpowiedział mi, że jeśli odpowiednio dobiorę lokalizację, a potem ładnie po sobie posprzątam, to natura na tym nie ucierpi.


W zasadzie nie planowałem sobie trasy przed wyjściem z domu. Do Wisły dotarłem autobusem, ulokowałem się na dworcowej ławce i otworzyłem mapę. Wynikało z niej, że obok dworca zaczyna się zielony szlak biegnący w kierunku Soszowa. Pomysł na start równie dobry jak każdy inny, a nawet lepszy, bo nie trzeba było się wlec przez pół miasta szukając pasków farby wymalowanych na słupach jako sygnału początku szlaku. Wrzuciłem więc swój nielekki plecak na grzbiet, podparłem się podróżnym kosturem z kawałka brzozy zamordowanej gdzieś w Alpach i ruszyłem w trasę. Większość wybranego przeze mnie szlaku pokrywała się ze ścieżką rowerową, miałem więc trasę prostą i wygodną. Za wygodną. Jednak jak już idę w góry to po to, żeby zaliczyć trochę wertepów. No ale było też zielono i bardzo spokojnie. Szedłem sobie w poniedziałek, więc byłem na trasie niemalże sam. Przez dwie godziny wspinaczki (mocno naciągane określenie, "spacer pod lekką górkę" byłby chyba bardziej adekwatny) spotkałem chyba tylko 3 osoby. Pierwszy większy przystanek zrobiłem sobie pod schroniskiem Soszów. Wygodna ławeczka i ciepłe słońce skłoniły mnie do poświęcenia kilku chwil na posiłek i kontemplację. W końcu nie spieszyłem się nigdzie, a spać zamierzałem tam gdzie akurat uznam za stosowne. Ze schroniska ruszyłem czerwonym szlakiem biegnącym tutaj wzdłuż polsko-czeskiej granicy w kierunku Cieślara, a stamtąd na Mały, a potem Wielki Stożek. Tutaj zrobiło się już trochę bardziej stromo, więc i satysfakcja z trasy mocno wzrosła. W okolicach 18-tej dotarłem w okolice Kyrkawicy wzniesienia niezbyt imponującego (832 m n.p.m.), ale ozdobionego bardzo miłą dla oka skałą na szczycie. Miejsce uznałem za idealne dla potrzeb obozowych. Niezbyt gęsty i w miarę młody las rosnący kilka metrów od skał oferował możliwość rozwieszenia hamaku i zdobycia opału na przygotowanie posiłku. Z opałem było tym łatwiej, że sporo drzewek z przecinki zwyczajnie leżało na ziemi i trzeba je było tylko podnieść. Ognisko średnicy 20 cm rozpaliłem przy czymś co kiedyś było fundamentem lub czymś w tym stylu, a znajdowało się nieco obok skałki. Było na czym usiąść i miało mi co osłaniać blask ognia. Znaczy same zalety. Dość szybko przygotowałem sobie żarcie w wojskowej menażce, a potem zostało mi już tylko lenienie się w hamaku przerywane książką czytaną w blasku czołówki. A zatem, wręcz doskonały pomysł na wieczór.
Rankiem wypoczęty i wesoły ruszyłem w dalszą drogę. Na szczęście nie byłem na tyle wesoły, żeby nie zauważyć czegoś dziwnego przed nogami. Od żmii wygrzewającej się na trasie wyhamowałem w odległości mniej więcej dwóch metrów. Ślicznie wypasiony, brązowawy okaz nawet się mnie nie przestraszył. Wąż ruszył w trawę dopiero gdy skończyłem mu robić sesję zdjęciową i próbowałem obejść. Takie spotkanie nie zdarza się codziennie (niestety żmije zygzakowate są zwierzętami coraz rzadszymi w naszym kraju), więc poprawiło mi ono humor jeszcze bardziej, a przy okazji sprawiło, że nieco dokładniej przyglądałem się wszystkim patykom leżącym na szlaku. Niestety miałem dość ograniczony zasób wolnego czasu więc drugiego dnia dotarłem jedynie do przełęczy Kubalonka z której szlak poprowadził mnie do stacji PKP Wisła Głębce.
Może i mój wypad był krótki i pozbawiony ekscesów, ale za to pozwolił mi porządnie wypocząć na łonie natury, a chyba o to głównie chodzi?
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz