niedziela, 16 lipca 2017

Koza w Tatrach vol.2 „Pokonać siebie”

„Opłaca Ci się jechać na weekend w góry?” – Cóż za pytanie! Jasne, że tak. Grunt to pokonać lenistwo. Ruszamy z kolegą I. w góry na piątek, sobotę i niedzielę zdeterminowani tym bardziej, że mieliśmy niewyrównane rachunki.

Rok czekania, odrobina przygotowań, czym bliżej terminu, tym większe zniecierpliwienie. Gdy czeka mnie przygoda zachowuję się jak dziecko, mam rozbiegane myśli, nie potrafię usiedzieć na tyłku… Też tak masz, Czytelniku?
Nadchodzi wyczekiwany termin. Ten krótki wypad to kontynuacja przygody z zeszłego roku, gdzie przegraliśmy z pogodą – dlatego teraz Świnica to punkt honoru! Jednak głównym celem i niewątpliwym wyzwaniem jest Orla Perć – szlak równie niebezpieczny co piękny.


W piątek rano o 7. Wypełzamy z wagonu sypialnianego. Zmierzamy w kierunku schroniska, gdzie zostawiamy zbędne toboły i ruszamy dalej w teren. Pogoda jest lekko deszczowa i mocno wietrzna – dla nas super ponieważ ludzi prawie nie ma na szlakach. Wchodzimy na przełęcz pod Kondracką Kopą, potem spacerkiem udajemy się na Kasprowy Wierch. Wiatr dmucha w porywach 100km/h przez co kolejka nie jeździ. Dzięki temu na Kasprowym pustki, więc można w spokoju zjeść energetyczną babeczkę z pociągu :) 



Chwila odpoczynku i ruszamy nieśmiało w kierunku Świnicy, choć tego dnia nie mamy w planach jej zdobywać. Chcemy zrobić małą pętlę i przywitać się z nią z bliska. Ta góra ma w sobie pewną nieprzystępność. Już z daleka wygląda strasznie nieprzyjaźnie, a padający cień powoduje, że nie widać z daleka szlaku na jej stromych zboczach. Jak dla nas pysznie!
Gdy przychodzimy w końcu na Przełęcz Świnicką witają nas dwa kruki. Robi to na nas niesamowite wrażenie. Przypadek, czy Ktoś nas obserwuje?
Godzina robi się późna, a trzeba zdążyć do schroniska przed zamknięciem paśnika. Reszta dnia po powrocie do noclegowni to rozmowy o planach, wysłannikach Bogów i owieczkach.


Sobota. Budzik był na 5.00, ale zmęczenie po pierwszym dniu i stopery w uszach skutkują tym, że dzwonek nas nie obudził. Wstajemy z 45-minutowym opóźnieniem. Nie ma czasu na kawę. Szybkie pakowanie, jedzenie w trakcie i jazda na szlak. Według prognoz tego dnia pogoda ma nam dopisać, dopisują nam i zatem humory. Jednak pośpiech i pewność siebie powodują, że mylimy (a konkretnie ja mylę) szlak (mówiłem – z szacunkiem do gór), przez co pod Świnicę idziemy okrężną drogą przez Czarny Staw Gąsienicowy i Karb, czego efektem jest kolejna godzina obsuwy. Na Przełęczy jesteśmy dopiero po 3,5h podejścia… Szybkie wejście na Świnicę, po batoniku i fotce na pamiątkę i jazda w kierunku Zawratu.


Dochodzimy tam po ponad 5h marszu, to znacznie dłużej niż przewidywaliśmy. Daje nam się we znaki zmęczenie, to kolejna rzecz jaką należy w sobie zwalczyć. Przecież też po to tam poszliśmy, żeby pokonać swoją kolejną fizyczną granicę, prawda?
Do głosu dochodzi strach i zwątpienie. Pojawiają się pytania: Czy damy radę? Czy zdążymy przed zachodem? Czy jesteśmy odpowiednio przygotowani? Doskonale wiemy, że Orla Perć cieszy się złą sławą, to ona nas tu przyciągnęła. Co roku parę osób przez wypadki spowodowane nieuwagą albo złym przygotowaniem traci tam życie.
Zakładam kask i rękawice, których od tego momentu nie ściągam. Batonik, łyk wody, sms do Foki, trzy głębokie wdechy, obiecujemy sobie wzajemnie nie chojrakować, zbijamy „żółwika” i stawiamy pierwszy krok na Orlej. Wydaje mi się, że to w tym momencie pokonujemy swoją psychikę.
Na Kozi Wierch docieramy w 2,5h. Za nami jest wspaniała i bardzo wymagająca trasa, dużo momentów z łańcuchami, fantastyczne ekspozycje zapierające dech w piersiach, trochę chyboczących się drabinek, „ciekawe” odcinki na skraju przepaści bez zabezpieczeń - obaj pokonujemy strach na szlaku. Doceniamy, że pogoda nam dopisała, ponieważ przy deszczu, czy oblodzeniu nie byłoby trudno o poślizg i utratę równowagi.



Po drodze znowu gdzieś w oddali słyszymy kruki. Wiemy, że musi być dobrze! Mimo że zdajemy sobie sprawę, że z braku czasu tego dnia nie dojdziemy do przełęczy Krzyżne, to mamy się całkiem dobrze, a humory w pełni wróciły. Tak to jest w górach - możesz sobie człowieczku planować, a one i tak postawią na swoim. Podejmujemy decyzję, że kończymy zabawę na Skrajnym Granacie do którego dochodzimy po 1,5h.

Wracamy w świetnych humorach w 3h do schroniska. Zmęczeni, ale z bateriami naładowanymi na full siadamy na ławce i patrzymy w gwiazdy na bezchmurnym niebie. Tego dnia w terenie byliśmy łącznie 13h. Miało być lekko? Nie w Tatrach!


 
Niedziela stoi pod znakiem relaksu i brak pośpiechu. Jemy na spokojnie śniadanie, pakujemy plecaki i idziemy nieśpiesznym krokiem przed siebie. Po jakimś czasie znajdujemy świetne miejsce nad jednym z potoków, których nie brakuje w okolicach Zakopanego. Robimy sobie kawę, słuchamy szumu strumienia i śpiewu ptaków, śmiejemy się, rzucamy kamieniami i psujemy turystom kadry fotograficzne. Popołudniu rozdzielamy się i każdy wraca pociągiem do siebie.



To był bardzo udany wypad. Nawet niezrealizowanie planu w 100% nie wyszło na złe, a poskutkowało tym, że w sierpniu tego roku znowu tam jedziemy. Te góry uzależniają i jeszcze długo po powrocie myśli wędrują po tatrzańskich szlakach.

Czytelniku, jeżeli chcesz pokonać siebie w niesamowitych okolicznościach natury, to Tatry są do tego idealne. Pamiętaj jednak o szacunku i pokorze, żebyś potem nie płakał, że Koza nie ostrzegał.


Do zobaczenia na szlaku! Sława! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz