Ludzi dzieli się na dwie grupy: żywych i martwych. Szkolenia
tego typu nie gwarantują przynależności do tej pierwszej, ale na pewno pomagają
zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Tym oto optymistycznym akcentem
rozpoczęliśmy podstawowe szkolenie survivalowe, które odbyło się na pograniczu
Podkarpacia i Lubelszczyzny, w pięknych lasach Janowskich.
Wyruszamy późnym popołudniem ze Stalowej Woli. Oczywiście na
piechotę, z całym ekwipunkiem na plecach. Szkolenie ma sens jak symuluje realne
warunki terenowe, również odzwierciedla zmęczenie oraz weryfikuje ciężar i
technikę pakowania plecaka, dobór ekwipunku oraz rodzaj i wygodę odzieży i
obuwia. Zaraz po przekroczeniu granic miasta uczymy się technik korzystania z
kompasu, wyznaczania azymutu oraz określania kierunku marszu. Wiadomości
przyswajamy stopniowo, wykorzystując do tego postoje w trakcie długiej
wędrówki. Przed samym wkroczeniem na rozległe obszary leśne uczymy się podstaw
nawigacji, wyznaczania współrzędnych i pracy z mapą i kompasem. Umiejętności te
pozwolą nam przystąpić do dalszych zadań podczas tego weekendu. Każdy z
uczestników otrzymuje zestaw map terenu na którym będziemy operować, oraz
niezbędną wiedzę do ich używania. Istotną rzeczą jest to, że plan wycieczki
znają tylko dwie osoby. Dla reszty każde kolejne zadanie oraz kierunek marszu
jest niespodzianką, co również ma symulować zmienną w sytuacjach zagrożenia.
Lasy Janowskie to wielki obszar leśny położony w północnej
części Kotliny Sandomierskiej, na pograniczu województw: lubelskiego i
podkarpackiego. Stanowi zachodnią część kompleksu leśnego Puszczy Solskiej.
Nieprzypadkowo wybraliśmy ten teren na szkolenie. Rozmiar terenów leśnych,
piękno krajobrazu, naturalne bagna, leśne stawy i bogactwo zwierzyny były
dodatkiem którego nie sposób przecenić, pomagało to również w pokonywaniu
długich tras oraz podczas odpoczynku.
Pierwszą noc spędzaliśmy w okolicy starej leśniczówki w
Goliszowcu. Nocne szkolenie z nawigacji przerwało nam jednak niespodziewane
oberwanie chmury. W tym czasie kursanci mieli wykorzystać świeżo zdobytą wiedzę
do odnalezienia w lesie pomnika poświęconego upamiętnieniu oddziału Narodowej
Organizacji Wojskowej pod dowództwem Ojca Jana. Niestety pogoda zmusiła nas do
odwiedzenia wiaty, pod którą przeczekaliśmy ulewę. Paradoksalnie była to też
okazja do przetrenowania pakowania plecaka pod presją czasu, w świetle latarek,
oraz lekcja szybkiego zabezpieczania odzieży i ekwipunku przed deszczem. Więc i
załamanie pogody pomogło w urozmaiceniu szkolenia.
Wspomniany pomnik odwiedzamy już nad ranem, jak tylko
przestaje padać. Podobnie jak jedną z okolicznych wsi, której mieszkańców
wymordowali Niemcy podczas II wojny światowej Takich wiosek jest w okolicy
kilka, w tym też te które po wojnie nie zostały ponownie zasiedlone. Na tych
terenach działało wiele grup partyzanckich z którymi okupant nie mógł sobie
poradzić. Niedaleko, na Porytowych Wzgórzach miała miejsce największa bitwa
partyzancka w naszym kraju podczas II Wojny, mająca na celu likwidację
okolicznych oddziałów podziemia.
Po przejściu groblami rozległych stawów, znajdujemy dogodne
miejsce i zakładamy obóz. Uczymy się budować podstawowe schronienie przed
deszczem, ucząc się dobierać do tego odpowiednią lokalizację i poznając
podstawowe zasady bezpieczeństwa i wygody szałasu. Niewielki deszczyk i wilgoć
po nocnej ulewie pomagają nam w określeniu jakości wykonanego zadaszenia. Ze
względu na sprzyjające warunki pogodowe nie budowaliśmy pełnych szałasów. Nie
było wyraźnego powodu do niszczenia zieleni oraz poszycia leśnego, więc jako
model szkoleniowy posłużył tylko jeden szałas zbudowany z suchego drewna.
Oczywiście z pełnym komentarzem dotyczącym zwyczajowego i bezpiecznego budulca,
ale bez niszczenia przyrody.
Niektórzy od razu wykorzystali schronienia do zmiany mokrych
ubrań i próby odespania nocnej przeprawy. Popołudniowe słoneczko przyszło nam z
pomocą w poprawach nastroju i możliwości wysuszenia części rzeczy.
Warsztaty z rozpalania ognia nie były takim spacerkiem po
parku jak niektórzy myśleli. Pokazaliśmy wiele sposobów na wykorzystanie
popularnych materiałów, ale również omówiliśmy metody niestandardowe i
nowoczesne. Były zapałki, lupka, krzesiwo magnesowe oraz zapałki sztormowe.
Rozpalaliśmy za pomocą papieru, małych patyczków, uschłej trawy, kory brzozy
czy w końcu- tamponów. Każdy mógł przećwiczyć wszystkie metody i ich skuteczność
na każdej podpałce. Różne wnioski, wiele doświadczeń ale przede wszystkim-
zdobyta wiedza na przyszłość.
Pora także pomyśleć o obiadku, najlepiej na ciepło żeby sił
starczyło na dalsze atrakcje. Więc kursanci dzielą się na dwa zespoły i każdy z
nich dostaje współrzędne położenia ich "zrzutu" paczek z żywnością.
Mapy i kompasy poszły w ruch, a czas potrzebny na znalezienie i transport
paczek pozwala instruktorom na przygotowanie szkoleń z zakresu rozpalania ognia
i typów ognisk, jak i budowę filtra węglowego do uzdatniania wody.
Oba zespoły zlokalizowały zrzuty, po powrocie do obozu
rozdzielili między siebie żywność i wodę. Między innymi w paczkach były
ziemniaki(pyry, kartofle, grule itp. - byli ludzie z różnych zakątków kraju),
cebula, kostki rosołowe, przyprawy, kiełbasa, konserwy, chleb. Poznaliśmy parę
przepisów na zrobienie z tych produktów przeróżnych dań, wyobraźni nie
brakowało. Do gotowania przygotowaliśmy dwa ogniska typu Dakota, następnie w
użyciu były przeróżne patenty na wykorzystanie menażek i misek, tak aby
najwygodniej i najszybciej przygotować obiad. Oprócz zasady działania i sposobu
użycia wspomnianej Dakoty, przygotowaliśmy również makietę ogniska
syberyjskiego typu Nodia. Była to pomniejszona wersja, gdyż chcieliśmy pokazać
zasadę działania i sposób rozpalania tego typu stosu. Podobnie jak w przypadku
szałasu, nie było konieczności niszczyć drzewa tylko dla demonstracji. Warunki
pogodowe były na tyle dobre że nie trzeba było ścinać takiej ilości drewna aby
się ogrzać przez całą noc.
Po obiedzie omówione zostały metody oczyszczania i
pozyskiwania wody w terenie. Za pomocą zbudowanego filtra węglowego uczyliśmy
kursantów jakie są podstawowe sposoby uzdatniania wody, oraz dlaczego należy to
robić i jakich użyć środków.
Ze względu na przepiękną pełnię księżyca jak i poprawę
pogody mało kto chciał wcześnie kłaść się spać. Przepiękne widoki jak i blask
księżyca oświetlający pobliskie stawy był nagrodą za ciężką i długą wędrówkę w
te rejony. Widoki niedostępne dla niektórych "mieszczuchów" były też
okazją do zrobienia sobie wyjątkowych zdjęć. Rozkopane i połączone Dakoty
zapewniły nam ciepło i odpowiedni klimat do nocnych rozmów, dla niektórych do
bladego świtu.
Niedzielna pobudka nie była dla wszystkich przyjemna, wielu
nie przywykło do pobudki w dzień wolny o brzasku. Po śniadaniu i starannym
rozmontowaniu obozowiska ruszamy w dalszą trasę. Oczywiście wszystkie śmieci
które powstały podczas wyprawy lądują w dwóch dużych workach i zabieramy je ze
sobą.
Kolejną atrakcją wędrówki jest rezerwat Imielity Ług. Są to charakterystyczne
dla Puszczy Solskiej obszary rozległych bagien i zarastających zbiorników,
miejsce gdzie występuje wiele rzadkich gatunków ptaków, gadów, ryb, płazów i
ssaków. Poruszamy się groblą, pomiędzy dwoma zarastającymi bagnem częściami
stawu, przemierzając torfowiska i podmokły las. Odwiedzamy punkty widokowe,
poznajemy rośliny charakterystyczne dla tego środowiska. Wielodniowa susza
pomogła nam pokonać drogę z rezerwatu w kierunku asfaltu.
Przemieszczamy się w kierunku ostatnich już atrakcji tego
wyjazdu. Korzystając ze wsparcia kołowego docieramy nad zalew w Jarocinie,
gdzie przygotowaliśmy przeprawę przez przeszkodę wodną. Na miejscu zespół
buduje tratwę przy pomocy drewna, dwóch dwustulitrowych beczek po oleju oraz
liny. Jak się okazuje sama przeprawa nie jest rzeczą łatwą, więc tylko jeden
przedstawiciel zespołu dostaje się na drugi brzeg i wraca.
Ostatnim punktem programu są zajęcia z podstaw obsługi
broni. Na wiernych replikach karabinów w układzie AK i M4 uczymy się postaw
strzeleckich, zmiany magazynków, przeładowania i przygotowania broni do
strzału. Zajęcia kończy nauka celnego strzelania w wielu wariantach oraz
postawach. Rozdanie dyplomów, dania z grilla, kąpiel w zalewie oraz ogólny
relaks na zakończenie 48 godzinnego szkolenia w terenie.
Podsumowując kurs możemy stwierdzić że przedsięwzięcie się
udało i włożony trud- zarówno kursantów jak i instruktorów- nie poszedł na
marne. Przyswoiliśmy wiele informacji, zdobyliśmy nowe doświadczenia i
przeżyliśmy wspólną przygodę. Dziesięciu uczestników i kilka osób z obstawy,
przez ponad dwa dni zmagało się z wyzwaniem które przed sobą postawiły. Wiele zagadnień
jeszcze w naszych szkoleniach musimy dopracować, ale nie można powiedzieć że
nie stanęliśmy na wysokości zadania. "Projekt Survival" nie był
jednorazowym wydarzeniem, to początek serii wydarzeń. Różne części kraju,
warunki pogodowe czy wyzwania- damy radę!
Galeria:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz