Wieczór
kawalerski - termin ten nie jest jednoznaczny. Każdy jest inny, w pewien sposób
niepowtarzalny i unikalny. Wiele schematów się powiela, ale często czynnikiem
decydującym o jego kształcie jest ekipa pana młodego. W tym przypadku
niespodzianki nie było. Kierunek: Góry Sowie. Powoli staję się ekspertem od tego
tajemniczego i pięknego zakątka, a kolejna wycieczka w te strony już wkrótce..
Wracając
jednak do tematu ostatniego kawalerskiego wypadu - nudno nie było. Zaczynamy od lekkiej
dawki adrenaliny podczas zwiedzania okolicznej architektury kolejowej. Wiadukty
w okolicy Ludwikowic Kłodzkich to raj dla ludzi, którzy lubią sprawdzić swoje umiejętności
w posługiwaniu się uprzężami, ósemkami i kawałem liny. Niestety wiadukt, który
był na naszym celowniku stał w remoncie, a to oznaczało masę robotników na nim i
pod nim. Trzeba było się przenieść kilka kilometrów dalej, na szczęście tego
typu budowli w okolicy nie brakuje.
Szybki obiad
i zameldowanie się w naszej zaprzyjaźnionej agroturystyce, po czym można ruszać dalej.
Jak zwykle, szykowanie sprzętu, sprawdzenie oświetlenia, mierzenie kaloszy i
kasków. Nasz cel - sztolnie kompleksu Jawornik (Jugowice). Podobnie jak w
przypadku Gontowej - brak zabezpieczonej trasy turystycznej i wejście wyłącznie
na własne ryzyko. Czyli wszystko to, co mogłoby nas tutaj przyciągnąć. Wejście,
a może raczej dziura w ziemi, przez którą dostaliśmy się do środka, od początku
nie wyglądała zachęcająco. Ale tuż za nią wróciliśmy do świata, który już znamy.
Wykute w skale korytarze, zawalone oszalowania, aura tajemnicy i wszechobecna w
nadmiarze woda. Kolejny labirynt sztolni rozświetlany halogenami i pachnący
siarkowodorem. Kolejna solidna porcja wiedzy przekazana nam przez naszego
nieocenionego przewodnika, a lekcje w takich miejscach na długo zapadają w
pamięć. W tych sztolniach trafiliśmy na porozrzucane metalowe okucia pochodzące
z drewnianych skrzyń. Czyli rzeczy, które według oficjalnych źródeł nie powinny
się tu znajdować. Podobne informacje miały zniechęcić poszukiwaczy ukrytych
skarbów, jednak wizja lokalna obala te tezy. Może kiedyś dowiemy się kto i co w
tych podziemiach odnalazł.
Kolejną
rzeczą którą mieliśmy przyjemność badać jako jedni z pierwszych były niedawno
odkryte korytarze łączące prawdopodobnie sztolnie Jawornika z pobliskim
obiektem Włodarz. Niestety te przejścia są bardzo niestabilne, odłupany
zaledwie dwa tygodnie wcześniej kawałek skały zablokował dalsze przejście.
Żeby
kontynuować podziemne wycieczki ruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnego obiektu
zlokalizowanego w Walimiu. Była to zamknięta kopalnia srebra Silberloch z XIV
wieku. Położona przy drodze Dzierżoniów - Walim, jest stosunkowo łatwa w
lokalizacji. Ci, którzy odważyli się wejść do środka na pewno się nie zawiedli.
Niski i ciasny korytarz oraz woda prawie do kolan nie przestraszy żądnych
wrażeń. Obiekt nie należy do największych, ale bez wątpienia jest wyjątkowy. To
ciekawy dokument techniki górniczej, wprowadzający w sposoby udostępniania i
eksploatacji złoża, odwadniania, przewietrzania i oświetlenia kopalni,
transportu i przeróbki urobku etc. W Silberlochu znajdujemy dwa pionowe szybiki
i kilka przodków górniczych, w skalnym spągu prowadzona jest rynna
odwadniająca, w ociosach wyrobiska czytelne są ślady ręcznego urabiania skały
młotkiem i klinem (żelazkiem) oraz materiałami wybuchowymi. Bez pianek do
nurkowania nie zapuszczamy się w bardziej zalane fragmenty kopalni, jej piękno
widać już w tym, co na powierzchni.
Grill,
prysznic i wieczór przy kominku były ukoronowaniem pełnego przygód dnia. Od rana
czekały nas nowe wyzwania. Zapuściliśmy się w rejony Nowej Wsi Kłodzkiej, w
poszukiwaniu słabo zbadanej sztolni, która była też wykorzystywana jako zaplecze
dla baterii przeciwlotniczej podczas I Wojny Światowej. Niestety tajemnica
wygrała, nie zdołaliśmy jej zlokalizować i zbadać. Taki jest los poszukiwaczy,
czasami ponosimy porażki, ale wtedy zwycięstwo smakuje znacznie lepiej. Dużo
się teraz słyszy na temat poszukiwań "Złotego Pociągu", jednak tym
tematem nie będziemy się zajmować. Możemy się jednak pochwalić tym, że w rejonie
poszukiwań "Podziemnego Miasta" postawiliśmy już "nogę", jego
peryferia mamy już zbadane, a kolejne wyprawy w nieznane to tylko kwestia
czasu. Nie dysponujemy sensacyjnymi informacjami na temat lokalizacji
nieodkrytych sztolni, ale możemy się pochwalić, że schodzimy do miejsc, w których
po wojnie było ledwie kilkadziesiąt osób, a niektóre są jeszcze tak słabo znane,
że bywamy w pierwszej dziesiątce. Tak pasja przekłada się na realizację
marzeń..
Często
zdarza się tak, że codziennie mijamy miejsca, do których inni specjalnie
organizują wyprawy. Przechodzimy obok zabytków czy urokliwych miejsc obojętnie,
bo stały się dla nas elementem codzienności. Nigdy nie miałem okazji zobaczyć
wałbrzyskiego mauzoleum, także tym razem przejeżdżając w okolicy postanowiłem
to zmienić. Nie było trudno namówić do tego pozostałych podróżnych - każdy z nas
z ciekawością przyjął ten pomysł. Zlokalizowanie tego miejsca nie było trudne,
widać je z wielu miejsc w Wałbrzychu. Monumentalna w swych zamiarach budowla
znajduje się na wschód od centrum miasta, na północnym zboczu Niedźwiadków, przy
niebieskim szlaku turystycznym. Obiekt jest w ruinie, nie zachowały się żadne
ze zdobień ani tym bardziej centralna rzeźbiona kolumna ze zniczem. Zejście do
podziemi (podobno są tam trzy kondygnacje) odpuściliśmy sobie przez śmietnik
jaki tam powstał. Miejsce to zostało doszczętnie ograbione ze wszystkiego, co
tylko mogło się do czegoś przydać i teraz przyciąga głównie młodzież chcącą
napić się piwa w plenerze. Parę pamiątkowych fotek, zajrzenie w każdy dostępny kąt
i ruszamy w drogę powrotną. Rzecz jasna to nie ostatnia wycieczka w Góry Sowie.
Następna relacja z wizyt w tych stronach już wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz