wtorek, 24 listopada 2015

Góry Sowie - 03.10.2015

Wieczór kawalerski - termin ten nie jest jednoznaczny. Każdy jest inny, w pewien sposób niepowtarzalny i unikalny. Wiele schematów się powiela, ale często czynnikiem decydującym o jego kształcie jest ekipa pana młodego. W tym przypadku niespodzianki nie było. Kierunek: Góry Sowie. Powoli staję się ekspertem od tego tajemniczego i pięknego zakątka, a kolejna wycieczka w te strony już wkrótce..
 


Wracając jednak do tematu ostatniego kawalerskiego wypadu - nudno nie było. Zaczynamy od lekkiej dawki adrenaliny podczas zwiedzania okolicznej architektury kolejowej. Wiadukty w okolicy Ludwikowic Kłodzkich to raj dla ludzi, którzy lubią sprawdzić swoje umiejętności w posługiwaniu się uprzężami, ósemkami i kawałem liny. Niestety wiadukt, który był na naszym celowniku stał w remoncie, a to oznaczało masę robotników na nim i pod nim. Trzeba było się przenieść kilka kilometrów dalej, na szczęście tego typu budowli w okolicy nie brakuje. 




Szybki obiad i zameldowanie się w naszej zaprzyjaźnionej agroturystyce, po czym można ruszać dalej. Jak zwykle, szykowanie sprzętu, sprawdzenie oświetlenia, mierzenie kaloszy i kasków. Nasz cel - sztolnie kompleksu Jawornik (Jugowice). Podobnie jak w przypadku Gontowej - brak zabezpieczonej trasy turystycznej i wejście wyłącznie na własne ryzyko. Czyli wszystko to, co mogłoby nas tutaj przyciągnąć. Wejście, a może raczej dziura w ziemi, przez którą dostaliśmy się do środka, od początku nie wyglądała zachęcająco. Ale tuż za nią wróciliśmy do świata, który już znamy. Wykute w skale korytarze, zawalone oszalowania, aura tajemnicy i wszechobecna w nadmiarze woda. Kolejny labirynt sztolni rozświetlany halogenami i pachnący siarkowodorem. Kolejna solidna porcja wiedzy przekazana nam przez naszego nieocenionego przewodnika, a lekcje w takich miejscach na długo zapadają w pamięć. W tych sztolniach trafiliśmy na porozrzucane metalowe okucia pochodzące z drewnianych skrzyń. Czyli rzeczy, które według oficjalnych źródeł nie powinny się tu znajdować. Podobne informacje miały zniechęcić poszukiwaczy ukrytych skarbów, jednak wizja lokalna obala te tezy. Może kiedyś dowiemy się kto i co w tych podziemiach odnalazł. 




Kolejną rzeczą którą mieliśmy przyjemność badać jako jedni z pierwszych były niedawno odkryte korytarze łączące prawdopodobnie sztolnie Jawornika z pobliskim obiektem Włodarz. Niestety te przejścia są bardzo niestabilne, odłupany zaledwie dwa tygodnie wcześniej kawałek skały zablokował dalsze przejście. 



Żeby kontynuować podziemne wycieczki ruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnego obiektu zlokalizowanego w Walimiu. Była to zamknięta kopalnia srebra Silberloch z XIV wieku. Położona przy drodze Dzierżoniów - Walim, jest stosunkowo łatwa w lokalizacji. Ci, którzy odważyli się wejść do środka na pewno się nie zawiedli. Niski i ciasny korytarz oraz woda prawie do kolan nie przestraszy żądnych wrażeń. Obiekt nie należy do największych, ale bez wątpienia jest wyjątkowy. To ciekawy dokument techniki górniczej, wprowadzający w sposoby udostępniania i eksploatacji złoża, odwadniania, przewietrzania i oświetlenia kopalni, transportu i przeróbki urobku etc. W Silberlochu znajdujemy dwa pionowe szybiki i kilka przodków górniczych, w skalnym spągu prowadzona jest rynna odwadniająca, w ociosach wyrobiska czytelne są ślady ręcznego urabiania skały młotkiem i klinem (żelazkiem) oraz materiałami wybuchowymi. Bez pianek do nurkowania nie zapuszczamy się w bardziej zalane fragmenty kopalni, jej piękno widać już w tym, co na powierzchni.  




Grill, prysznic i wieczór przy kominku były ukoronowaniem pełnego przygód dnia. Od rana czekały nas nowe wyzwania. Zapuściliśmy się w rejony Nowej Wsi Kłodzkiej, w poszukiwaniu słabo zbadanej sztolni, która była też wykorzystywana jako zaplecze dla baterii przeciwlotniczej podczas I Wojny Światowej. Niestety tajemnica wygrała, nie zdołaliśmy jej zlokalizować i zbadać. Taki jest los poszukiwaczy, czasami ponosimy porażki, ale wtedy zwycięstwo smakuje znacznie lepiej. Dużo się teraz słyszy na temat poszukiwań "Złotego Pociągu", jednak tym tematem nie będziemy się zajmować. Możemy się jednak pochwalić tym, że w rejonie poszukiwań "Podziemnego Miasta" postawiliśmy już "nogę", jego peryferia mamy już zbadane, a kolejne wyprawy w nieznane to tylko kwestia czasu. Nie dysponujemy sensacyjnymi informacjami na temat lokalizacji nieodkrytych sztolni, ale możemy się pochwalić, że schodzimy do miejsc, w których po wojnie było ledwie kilkadziesiąt osób, a niektóre są jeszcze tak słabo znane, że bywamy w pierwszej dziesiątce. Tak pasja przekłada się na realizację marzeń..  





Często zdarza się tak, że codziennie mijamy miejsca, do których inni specjalnie organizują wyprawy. Przechodzimy obok zabytków czy urokliwych miejsc obojętnie, bo stały się dla nas elementem codzienności. Nigdy nie miałem okazji zobaczyć wałbrzyskiego mauzoleum, także tym razem przejeżdżając w okolicy postanowiłem to zmienić. Nie było trudno namówić do tego pozostałych podróżnych - każdy z nas z ciekawością przyjął ten pomysł. Zlokalizowanie tego miejsca nie było trudne, widać je z wielu miejsc w Wałbrzychu. Monumentalna w swych zamiarach budowla znajduje się na wschód od centrum miasta, na północnym zboczu Niedźwiadków, przy niebieskim szlaku turystycznym. Obiekt jest w ruinie, nie zachowały się żadne ze zdobień ani tym bardziej centralna rzeźbiona kolumna ze zniczem. Zejście do podziemi (podobno są tam trzy kondygnacje) odpuściliśmy sobie przez śmietnik jaki tam powstał. Miejsce to zostało doszczętnie ograbione ze wszystkiego, co tylko mogło się do czegoś przydać i teraz przyciąga głównie młodzież chcącą napić się piwa w plenerze. Parę pamiątkowych fotek, zajrzenie w każdy dostępny kąt i ruszamy w drogę powrotną. Rzecz jasna to nie ostatnia wycieczka w Góry Sowie. Następna relacja z wizyt w tych stronach już wkrótce! 





















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz