poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Ukraińska pocztówka.

Lwów, jak i cała Ukraina to dobry kierunek na wakacje, szczególnie jeśli nie do końca pociąga nas leżenie na plaży, na francuskiej riwierze a w portfelu piszczy. Najbardziej kosztowna część wyprawy to dojazd do samego Lwowa. W zależności od tego jak bardzo cenimy nasz komfort i wygodę (a my oczywiście nie cenimy ich w ogóle) wybieramy: samolot, bezpośredni ekspres Warszawa-Lwów lub po prostu opcję „na cebulę” czyli tę, którą wybrałyśmy my. Najpierw pociąg do Przemyśla, oczywiście z przesiadką w Rzeszowie, następnie bus do granicy – granicę przekraczałyśmy pieszo i stamtąd już marszrutką do Lwowa. Trwało to oczywiście z 18 godzin, ale właściwie czy to był problem? 

Pierwsze spostrzeżenia? Wszyscy są bardzo mili i pomocni – nie spotkałyśmy się z żadnym aktem agresji, a wręcz przeciwnie – życzliwość na takim poziomie, że ciężko było by mi to sobie wyobrazić w Polsce. Piszę to oczywiście jako mieszkanka Pomorza, możliwe, że na południu Polski również bym została przyjęta z otwartymi ramionami. Co dalej? Drugie ważne spostrzeżenie, Ukraina wręcz ocieka ukraińskością – wszystko jest niebiesko-żółte, wszędzie towarzyszy nam tryzub. Wszyscy, którzy narzekają na gimbopatriotyzm w Polsce, na Ukrainie na pewno by zwariowali. Jeśli w mieście są Rosjanie a podobno jest ich 8% to w ogóle ich nie widać i nie słychać. Słychać za to ciągle „Sława Ukrajini! Herojam sława!”.

Czujemy, że jesteśmy na wschodzie – nie ma chłopaków w rurkach, nie ma chłopców trzymających się za rączkę i wszechobecnego u nas metroseksualizmu. Do wyjazdu na Ukrainę skłaniają ceny. Oczywiście nas one zachwycają, przerażają gdy dowiadujemy się ile zarabia przeciętny Ukrainiec. Tym razem zdecydowanie nie jest to wypad survivalowy, powiedziałabym czysto turystyczny, więc zwiedzamy jak turystki. Co warto zobaczyć? Planów było trochę więcej, ale mnogość atrakcji po drodze i brak znajomości cyrylicy wszystko utrudniają. Oczywiście gdy kogokolwiek zapytacie po polsku o cokolwiek – każdy odpowie, wytłumaczy, a zdarzyło się nawet nam, że ktoś nas po prostu do wskazanego przez nas miejsca zaprowadził. Bardzo to miłe było. Zawędrowałyśmy na Górę Zamkową skąd rozpościera się przepiękny widok na miasto, zwiedziłyśmy rynek oraz niezliczoną ilość uliczek w okolicach, nie mogłyśmy nie zajść na Cmentarz Łyczakowski i nie zawędrować w na targi w okolicach dworca. Jak wygląda we Lwowie rynek czy Cmentarz każdy wie, a jeśli nie, to polecam się zorientować. Ciężko opisać jednak to jak wygląda przeciętne „targowisko” – to, co można na nim kupić większość może wprawić w osłupienie. Widziałyśmy małe pisklaki, mięso leżące na ladach (lodówka – a co to takiego?).

Można kupić dużo używanych i właściwie już nieprzydatnych rzeczy, a na stoisku obok cebulek kwiatów, suszone ryby. Szczególnie w ciepły dzień może być to ciężkie doznanie dla naszego nosa, prawdopodobnie dla uśpienia czujności kupujących – na środku targowiska znajduje się knajpka – gdzie mężczyźni, jak i kobiety w trakcie zakupów wpadają „na jednego” i właściwie nikogo to nie dziwi. Poza zwiedzeniem Lwowa dzięki uprzejmości nowo poznanych znajomych, pojechałyśmy też do Tarnopola. Nasi nowi znajomi oddali nam nawet swoje łózko, a sami spali na podłodze po czym od samego rana oprowadzali nas po pięknym i przede wszystkim zielonym Tarnopolu. To tylko dwie godziny drogi od Lwowa pociągiem pospiesznym a trzy godziny elektryczką a naprawdę warto pojechać. Co jeszcze warto obejrzeć? Warto zobaczyć Opere Lwowską. Podobnie kościoły. Właściwie we Lwowie chyba wszystko robi wrażenie, miasto ma po prostu niesamowity klimat. Wiele można by było jeszcze napisać i opowiedzieć, ale najlepiej pojechać samemu! I koniecznie zajdźcie na dzielnicę ormiańską – podobno warto, a nam niestety się nie udało. Udało nam się za to zwiedzić parę bardzo ciekawych lokali, ale o tym tu pisać nie będziemy Pozdrowienia i do zobaczenia na trasie!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz