Organizowaliśmy już różne wypady, nocowaliśmy
wtedy w lasach, jaskiniach czy innych takich, tym razem postanowiliśmy zrobić
coś ekstremalnie innego i załatwić nocleg pod dachem w prawdziwych pokojach z
prawdziwymi łóżkami. Egzotycznie jak na nasze zwyczaje, ale czasem trzeba
zaszaleć więc zaszaleliśmy.
Termin zbiórki został wyznaczony we Wrocławiu na
godzinę 6.00, po tradycyjnych i nieuniknionych powitaniach zapakowaliśmy się w
auta i nasz kondukt ruszył w kierunku Czeszowa, gdzie znajduje się hotel Niezły
Młyn.
Pierwszym etapem po rozlokowaniu się w zbiorowych
pokojach był kurs pierwszej pomocy. Niektórzy już wiedzieli na ten temat to i
owo inni tak jak ja pierwszy raz mieli okazję dowiedzieć się w jaki sposób
można komuś uratować życie. Kurs został profesjonalnie przeprowadzony przez
posiadającego doświadczenie zawodowe ratownika medycznego, reprezentującego nową markę na naszym podwórku- Wilczy Trop. Dowiedzieliśmy się z
niego między innymi jak prawidłowo dokonać resuscytacji i sztucznego
oddychania, jak ułożyć bezwładne ciało w pozycji bocznej ustalonej czy jak się
zabrać do ratowania tonącej osoby. Do dyspozycji na kursie mieliśmy fantomy na
których mogliśmy przećwiczyć część zdobytej wiedzy. Był także defibrylator,
służący do pobudzenia akcji serca za pomocą elektrowstrząsów. Po kursie każdy z
kilkunastu uczestników musiał zademonstrować czego się nauczył, nagrodą za to
była miniapteczka z logiem naszej grupy z jednej i logiem Wilczego Tropu. Kurs trwał kilka godzin, wiec było kiedy zgłodnieć.
Po posiłku wymaszerowaliśmy w plener, żeby zając
się nieco mniej intelektualnymi rozrywkami. Po kilkunastominutowym marszu
dotarliśmy do polanki która miała stać się areną naszych dalszych zajęć.
Zaczęliśmy od łucznictwa, na prędce zmontowaliśmy stojak na strzałochwyt i
naciągnęliśmy łuki. Do dyspozycji były dwa modele, pierwszy był przykładem
klasycznego łuku refleksyjnego wykonanego na modłę łuków krymsko-tatarskich,
drugi był nowoczesnym (znaczy bardziej skomplikowanym niż kawałek patyka i
cięciwa) łukiem bloczkowym. Jedna z obecnych na wypadzie pan wyjaśniła
wszystkim zasady posługiwania się taką bronię, sposób w jaki należy naciągać
cięciwę i kilka innych kwestii o których osoba nigdy nie trzymająca łuku w ręku
nawet by nie pomyślała. Po części teoretycznej przyszła pora na część
praktyczną, czyli strzelanie. Jego efekty były bardzo różne, ale generalnie
bezpieczniej byłoby stanąć na środku tarczy niż gdzieś obok niej ;) Na koniec
strzelania przeprowadzony został szybki konkurs strzelecki, a jego zwycięzca
otrzymał skromny upominek.
Po łuku przyszła kolej na broń dość niezwykłą w
dzisiejszych czasach, ale chyba od zawsze pobudzającą wyobraźnię mężczyzn.
Chodzi oczywiście o miecz, na wypad dotarły dwie repliki wczesnośredniowiecznej
broni tego typu, oraz dwie tarcze. Wstęp teoretyczny i instruktaż były moim
zadaniem, z którego się w jakiś tam, mniej lub bardziej nieudolny sposób
wywiązałem. Tak czy inaczej każdy mógł usłyszeć o budowie tej broni, oraz
teorii i praktyce użytkowania w kontekście czasów, w których była używana.
Potem znowu przyszła pora na część praktyczną, każda osoba z paniami włącznie
mogła wziąć broń do ręki wykonać kilka cięć, przekonać się o wadze tarczy a
następnie spróbować walki z doświadczonym wojownikiem (o sobie tak nieskromnie
piszę). Każdy mógł sobie porównać teraz własne doświadczenia z bzdurami
sączącymi się z amerykańskich filmów, mam nadzieję, że było warto.
Po mieczu przyszła kolej na bardziej nowoczesne
generacje broni czyli repliki broni palnej, zarówno krótkiej jak i długiej.
Było przynajmniej cztery sztuki broni więc niektórzy zajęli się pistoletami,
inni nadal próbowali swoich sił w łuku. Po kilku, dość intensywnie spędzonych
godzinach wróciliśmy w końcu na krótki odpoczynek i zajęliśmy się
przygotowaniami do wieczornego ogniska. Znaczy trzy osoby zajmowały się ogniem,
a reszta grała w siatkę na boisku obok. Pewnie szłoby nam z grą dużo lepiej
gdyby nie zmrok, ale i tak było fajnie. potem przyszła kolej na kolację z
grilla i długie rozmowy przy ognisku.
Drugi dzień wypadu miał być przeznaczony na spływ
kajakowy, niestety natura okazała się lekko złośliwa i pokrzyżowała nam te
plany rzęsistym deszczem. No ale jeśli nie można zrobić jednego, to trzeba
wymyślić jakąś alternatywę, a my jesteśmy kreatywni. No ale kombinowanie
odłożyliśmy na potem, najpierw trzeba się było posilić śniadaniem a potem
przygotować do porannych ćwiczeń. Zebraliśmy się w zadaszonej altance gdzie
instruktor z Wrocławia przeprowadził nam kurs samoobrony przed nożem i
przedstawił kilka technik użycia kubotana. O ile z nożem miewałem już do
czynienia w tych czy innych okolicznościach o tyle kubotan był dla mnie novum.
Po szkoleniu poważnie zacząłem rozważać zakup takiej zabawki. jako, że z
kajaków nic nie wyszło, a wszyscy nastawiali się na przygodę z wodą,
zdecydowaliśmy się na skorzystanie z hotelowego basenu i sauny. Zamiast wysiłku
i kontaktu z naturą była integracja i kontakt z parą wodną. Chyba wszyscy z
takiego stanu rzeczy byli zadowoleni, zwłaszcza, że z sauny mogły też skorzystać
mamy przybyłe na wypad z dziećmi, a na kajaki raczej by się maluchów zabrać nie
udało. Do był ostatni etap wyjazdu po którym rozjechaliśmy się już do
rozsianych po całej Polsce domów.
Dzięki organizatorom spędziliśmy koniec tygodnia
w bardzo aktywny i interesujący sposób, ucząc się nowych rzeczy, zawierając
nowe przyjaźnie i utrwalając stare. ja osobiście zaliczam ten wypad do bardzo
udanych i myślę, że reszta uczestników się ze mną zgodzi. mam nadzieję, że
kolejnym razem spotkamy się w jeszcze szerszym gronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz