Od kilku dni mnie jak i moich ziomków nachodziła myśl, że musimy gdzieś wyjechać. Myślimy, myślimy – byliście kiedyś w Zamku Czocha albo Książ? – zapytał jeden. I już mieliśmy cel na kolejny weekend. Im bliżej piątku tym większe emocje i tu nagle w czwartek info, że nasz kierowca nie może jechać. Zdemotywowani odpuszczamy… W piątek około 16 naszła mnie jednak myśl „czemu nie spróbować autostopem?”. Dzwonię do Z., on podjarany bo całą Europę zwiedził na stopa, więc mój pomysł bardzo mu się spodobał. O 19 wsiadamy w pociąg, który wywozi nas na wylotówkę Poznania i od 21 zaczynamy łapać na Wrocław. Karton z napisanym markerem miastem trzymamy dosłownie 3 minuty: młoda parka zatrzymuję się i od razu zabierają nas do Leszna. W mieście żużla meldujemy się o 22 – trochę ciężka pora na łapanie, ale nie poddajemy się. Po godzinie bezowocnego stania już mamy rozkładać namiot, by kimnąć się na kilka godzin, a tu nagle staje wiśniowe Clio – młody chłopak zawozi swoją mamę na lotnisko do Wrocławia. Szczęście nas nie opuszcza i o 1:30 wysadzają nas na zjeździe z autostrady, a namiot rozbijamy w Parku Tysiąclecia (prawie jak uchodźcy).
Rano pobudka o 7, szybki paprykarz z bułką i ruszamy komunikacją na Bielany, by o 10:00 łapać już stopa na wylocie na autostradę. Wystarczyło dosłownie 15 sekund – mamy transport do Legnicy, dalej staliśmy może z 20 sekund – transport do Strzegomia. Tam po 30 sekundach łapania zatrzymuję się przemiły facet około 40, który pochodzi z Jeleniej Góry (skąd mieliśmy zacząć zwiedzanie) i opowiedział nam takie rewelacje, że rezygnujemy z podróży do Zamku Czocha czy Książa, a za jego namową zaczynamy zwiedzanie od Jeleniej kierując się do Parku Krajobrazowego Doliny Bobru. Po przejściu około 1,5 km. wzdłuż jesiennych brzegów Bobru dochodzimy do schroniska PTTK Perła Zachodu, po drodze mijając kilka czynnych elektrowni wodnych Bobrowice oraz zapór. Kilka kilometrów dalej dochodzimy do miejscowości Siedlęcin, gdzie mijamy starą basztę z czasów piastowskich, a dalej miejscowość Wrzeszczyn, gdzie rozpoczyna się zalew zwany jeziorem Pilchowickim. Tam, na jednym z cypli rozbijamy namiot i szykujemy sobie szamę.
Nad ranem budzi nas jakiś szelest, myślimy: pewnie dziki się panoszą. Wychodzę sprawdzić co się dzieję, okazało się, że wędkarze korzystają z ostatniego urokliwego weekendu i od rana rozstawiają sprzęt nad brzegiem. Z uśmiechem na ustach szybko chowamy namiot, w między czasie przekąsając kiełbasę i konserwy. Wyruszamy dalej i już po pół godzinie drogi dochodzimy do przepięknej Zapory Pilchowickiej, zbudowanej w 1912 i drugiej co do wielkości zapory w Polsce (zaraz po Solinie). Po kilkunastu minutach podziwiania przepięknych widoków ruszamy dalej i docieramy do malowniczo położonej miejscowości Pilchowice, skąd łapiemy stopa do miejscowości Wleń, gdzie wchodzimy na Zamek, skąd rozpościera się przepiękny widok na okolicę.
Na powrocie dzwonimy do pana, który polecił nam tę okolicę, a ten mówi, że może nas zabrać do Wrocławia, bo akurat wraca spowrotem. Jak zwykle na farcie. :)
Spontany są piękne, polecam każdemu.
Andrzejak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz