Mimo, że mamy już po te
kilkadziesiąt lat, żaden z nas nie był doświadczony w planowaniu tego typu
wyjazdów. Jednak, jak się później okazało, nie wypadło źle. ;)
Pomysł rzucił jeden z kolegów, który akurat musiał wziąć urlop na piątek za nadgodziny, bo tak wymagała firma. Na hasło: jedziem w góry? od razu znalazła się ekipa do wspólnej wyprawy.
Pomysł rzucił jeden z kolegów, który akurat musiał wziąć urlop na piątek za nadgodziny, bo tak wymagała firma. Na hasło: jedziem w góry? od razu znalazła się ekipa do wspólnej wyprawy.
Każdy z nas był już spakowany 3 dni wcześniej i w końcu nadszedł dzień wyjazdu: piątek, godz 1:40 wyjazd baną do Szklarskiej, na miejscu meldujemy się wyspani o 9 i od razu na szlak. Stwierdziliśmy, że idąc szczytami ujrzymy kilka przyjemnych dla oka widoków. No i nie myliliśmy się.
Pierwszym punktem naszej wyprawy była Szrenica. Jako dla „pierwszaków” w górach, trasa na tą liczącą 1362m n.p.m. górę wydała się dojściem na Mount Everest. Jednak obraz, jaki nam się ukazał był wynagrodzeniem naszego wysiłku. Przepiękne góry, ozdobione zielonymi lasami i polanami – tego nam trzeba było.
Pierwszym punktem naszej wyprawy była Szrenica. Jako dla „pierwszaków” w górach, trasa na tą liczącą 1362m n.p.m. górę wydała się dojściem na Mount Everest. Jednak obraz, jaki nam się ukazał był wynagrodzeniem naszego wysiłku. Przepiękne góry, ozdobione zielonymi lasami i polanami – tego nam trzeba było.
Szliśmy cały czas czerwonym szlakiem, także nie musieliśmy zbaczać, żeby
wchodzić na szczyty. Pogoda w ten dzień nas bardzo wspierała: lekki wietrzyk,
słońce, kilka chmurek na niebie – czego chcieć więcej? Chwila przerwy i ruszamy
dalej podziwiając piękno przyrody, docierając następnie na Śnieżne Kotły. Po drodze
mijamy, jak się później okazało, starą stację meteorologiczną, która (z
opowieści jednego z GOPRowców w naszym punkcie noclegowym) jest w opłakanym
stanie i sami jej gospodarze boją się
tam przebywać podczas burz.
Ze Śnieżnych Kotłów szlak prowadził wejściami i zejściami: Wielki Szyszak,
Przełęcz pod Śmielcem, Śmielec, Czarna Przełęcz itd., aż doszliśmy do
rozwidlenia szlaku, gdzie musieliśmy odbić na Bażynowe Skały, między którymi
znajdował się nasz nocleg. 150-letnia Chatka AKT, bez bieżącej wody i prądu, 2
godziny drogi do najbliższej miejscowości. Na wejściu Blady (chater, który od 2
lat opiekuje się noclegownią) przywitał nas, jak swoich znajomych. Opowiedział
kilka ciekawych faktów m. in. jak sobie radzi na co dzień, albo że przed wojną
chatka ta była miejscem wypadowym dla szkolących się tu oddziałów SS. Po kilku
herbatach (i nie tylko) zmęczenie dało się nam we znaki i już o 22 leżeliśmy na
materacach.
Rano pobudka o 8:00, szybka ogarka i znów na szlak. Wracamy na naszą czerwoną
trasę gdzie mijamy m. in. Przełęcz Karkonoską. Czuć było w powietrzu, że pogoda
nie będzie tak przyjemna jak dzień wcześniej. Chwilę później wszyscy byli
mokrzy. Nie wiem czemu, ale deszcz jakby dodał nam pary w nogi, szliśmy równo,
bez zatrzymywania się, żartując. Za poradą Bladego, przy Słoneczniku odbiliśmy
pomarańczowym szlakiem do skał zwanych Pielgrzymami, gdzie już nie daleko było
do Strzechy Akademickiej, w której mieliśmy nocleg. Po odłożeniu plecaków,
wyciągnięciu mokrych ciuchów i śpiworów, decydujemy się jeszcze wejść na
Śnieżkę. Droga bez plecaków wydała nam się spacerkiem. Po ponad godzinie
docieramy na szczyt, chwila modlitwy w kaplicy św. Wawrzyńca z 1665 r.,
czekolada w restauracji i powrót do schroniska. Wieczór zleciał nam na
ciekawych rozmowach przy herbacie i gofrach.
Niestety był to ostatni
wieczór w górach. Nad ranem z widokiem na Kocioł Małego Stawu rozsiadamy się
obok schroniska z przenośną kuchenką, na której robimy owsiankę (poznańska
oszczędność – w restauracji śniadanie za 2 dychy). Chwile po 9 ruszamy w drogę
powrotną do Karpacza, skąd busem docieramy do Jeleniej Góry i dalej na nasz
poznański fyrtel.
Zajarani wypadem, już
planujemy kolejną, kilkudniową wyprawę. Do zobaczenia na szlaku.
SPORT, NATURA, ZDROWIE,
NACJONALIZM!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz