Korzystając
z uroków wiosny postanowiłem wybrać się na łono natury, by pocieszyć się
rozkwitającą przyrodą. Za cel wyprawy obrałem sobie pobliski rezerwat przyrody
Skarpa Wiślicka. Zalet ta lokalizacja ma kilka, przede wszystkim odległość - w
20 minut doszedłem tam pieszo. Kolejną jest ustronność, bo w prawdzie rezerwat
leży tuż obok ruchliwej drogi, lecz brak na niej jakichkolwiek parkingów, z
których można by się bezpośrednio dostać na teren obszaru chronionego. Dzięki
temu rozkoszowałem się wycieczką w pełnej samotności, za towarzystwo mając
jedynie śpiew ptaków i szum silników samochodowych, na szczęście mocno tłumiony
przez drzewa. Ostatnią, i zdaje się najważniejszą, zaletą tego miejsca wiosną
jest roślinność, a konkretniej czosnek niedźwiedzi rosnący tutaj całymi
połaciami.
Dzięki temu krajobraz znacznie zyskuje on na malowniczości, a wędrowiec nie musi schodzić na dno każdego wąwoziku bo zazwyczaj znajdzie pień drzewa, który posłuży mu za kładkę. Wędrując po tych bezdrożach nie spotkałem żadnego człowieka, udało mi się natomiast wypatrzyć kilka saren i lochę z młodymi, pasiastymi warchlaczkami. Byłem dość zadowolony, że dziki widziałem tylko z daleka, w końcu zdenerwowana mama mogłaby mi zafundować spotkanie znacznie bliższe niż miałbym na to ochotę.
Nieznającym tej rośliny wyjaśnię, iż
jest spokrewniona z używanym powszechnie w polskiej kuchni czosnkiem
zwyczajnym. Jej liście wydają podobny choć mniej intensywny zapach, co główki
czosnku i po wysuszeniu mogą być stosowane jako przyprawa. Osobiście jednak
apelowałbym o nie zrywanie tych liści, gdyż czosnek niedźwiedzi znajduje się
pod częściową ochroną i nie jest w Polsce szczególnie rozpowszechniony. Sam też
odpuściłem sobie zbiory, w rezerwacie co najmniej takich rzeczy robić nie
wypada. Pierwsza część trasy wypadła mi wzdłuż uregulowanego brzegu Wisły,
potem wystarczyło tylko przebiec przez dwupasmową, ruchliwą jezdnię i już
mogłem zatopić się w las. Rezerwat leży na poprzecinanych niewielkimi wąwozami
pagórkach porośniętych lasem zawierającym sporą domieszkę dzikiej czereśni, co
już samo w sobie jest sporym ewenementem, do tego większość zwalonych wichrami
drzew pozostawiona jest tam własnemu losowi.
Dzięki temu krajobraz znacznie zyskuje on na malowniczości, a wędrowiec nie musi schodzić na dno każdego wąwoziku bo zazwyczaj znajdzie pień drzewa, który posłuży mu za kładkę. Wędrując po tych bezdrożach nie spotkałem żadnego człowieka, udało mi się natomiast wypatrzyć kilka saren i lochę z młodymi, pasiastymi warchlaczkami. Byłem dość zadowolony, że dziki widziałem tylko z daleka, w końcu zdenerwowana mama mogłaby mi zafundować spotkanie znacznie bliższe niż miałbym na to ochotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz