środa, 4 maja 2016

Wiosna na Baraniej Górze.

Od dawna miałem ochotę wybrać się na Baranią Górę. W końcu udało mi się wyrwać trochę wolnego czasu. Spakowałem plecak, założyłem aparat na szyję i zwiałem od żony oraz dziecka na szlak. Połowa marca na nizinach była już okresem wiosennym, ciepłe słoneczko, pierwsze kwiaty i zielone listki były już codziennością. Ciekaw byłem sytuacji w górach, na wszelki wypadek zaopatrzyłem się w cieplejsze ciuchy i termos z herbatą. Te pierwsze na szczęście mało się przydały, natomiast gorąca herbatka bardzo uprzyjemniła mi wypad. Na Górę zdecydowałem się wychodzić szlakiem biegnącym wzdłuż Białej Wisełki. Większość trasy przyszło mi przeczłapać asfaltową dróżką biegnącą wzdłuż brzegu strumienia pełnego progów skalnych i kamieni - bardzo malowniczego, jednak niezbyt obfitego. Ciężko było uwierzyć, że idę wzdłuż brzegu jednego z dwóch strumieni dających początek najpotężniejszej rzece w Polsce.
Co chwila spotykałem tabliczki z napisem "zakaz wstępu" ustawione na okazję zrywki drewna. No ale sukcesywnie zostawiałem je za sobą wychodząc z założenia, że mnie na pewno nie dotyczą. Na wypadek gdyby robotnicy pracujący przy zrywce tego nie wiedzieli, kilka razy omijałem ich idąc lasem. Początek trasy był iście wiosenny, pierwsze motyle latały pomiędzy drzewami i widać było już rozkwitłe kwiatki, im wyżej się wspinałem tym więcej śniegu lub lodu pojawiało się przy szlaku. Gdy w końcu odbiłem od rzeki w kierunku szczytu, dookoła mnie było całkiem biało. Z czasem do zwyczajnego śniegu dołączyła szadź na drzewach, a im wyżej tym było jej więcej. Gdy dotarłem do Mysiej Polany większość drzew w zasięgu wzroku pokryta była biała skorupą w fantazyjnych kształtach. Ze względu na ciepłotę dnia, szadź topiła się powoli i co chwilę jej fragment odpadał z jakiegoś drzewa. Pakowanie się do lasu gdzieś poza szlak stało się przez to odrobinę niebezpieczne. No ale "odrobinę niebezpieczne" to nie to samo co "bardzo niebezpieczne", a zdjęcia się same nie zrobią. Udało mi się uniknąć ciężkich uszkodzeń ciała i aparatu, a przy okazji zrobić kilka ciekawych ujęć.
Na szczycie Baraniej Góry urządziłem sobie pół godzinki przerwy obiadowej rozkoszując się piękną pogodą i wiatrem. No dobra, wiatrem wcale się nie rozkoszowałem. Na odsłoniętym szczycie gwizdało na prawdę paskudnie, ale dało się jakoś przeżyć. Do samochodu wracałem trasą biegnącą wzdłuż Czarnej Wisełki, czyli drugiego potoku dającego początek Wiśle. Ta ścieżka wydała mi się znacznie ciekawsza, mniej było łażenia po asfalcie, a więcej prawdziwego szlaku. Poza tym przy tej trasie znajduje się Wodospad Rodła, może i nie grzeszący szczególnym ogromem, ale miły dla oka i dysponujący sympatyczną dla nacjonalisty nazwą.
Na szlaku spędziłem ledwo kilka godzin, lecz i to wystarczyło, żeby porządnie wypocząć, nacieszyć oczy niezwykłymi widokami i zdobyć materiał zdjęciowy do tej skromnej relacji.


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz