niedziela, 20 marca 2016

Śledź na wakacjach - Ukraina - Część III Czarnohora

W sprawie głównego szlaku i zdobycia Howerli nie dajemy za wygraną. Pomimo słów Kuby planujemy zrobić główny odcinek tej trasy, czyli Howerla – Pop Iwan. Nasz plan jednak po raz kolejny musi ulec lekkiej modyfikacji, z racji ciągłego przebywania w Chatce. Postanawiamy tego dnia zrobić bardzo krótką trasę i dotrzeć pod Howerlę, aby nazajutrz od niej zacząć wędrówkę, przejść szlakiem czerwonym do Popa Iwana i wrócić do Chatki. Na nocleg Kuba polecił nam stację meteorologiczną, gdzie podobno oferują noclegi w bardzo niskiej cenie.
Tego dnia możemy więc wyleżeć się w śpiworach trochę dłużej i nie wstawać skoro świt. Nawet największy świr fotograficzny nie wstaje tego dnia, by obejrzeć wschód słońca. Śniadanie i pakowanie zajmuje nam czas prawie do 10. Wypoczęci wyruszamy w trasę grzbietem Koszaryszczy.






Po zejściu do Bystrzca idziemy tą samą trasą, którą poprzedniego dnia schodziliśmy. Mijamy Połoninę Maryszewską i tym razem postój robimy na ruinach schroniska. Zastanawiamy się jak mogliśmy to miejsce przeoczyć, ale najwidoczniej uczucie pragnienia było o wiele silniejsze.  










Kilkaset metrów za ruinami idziemy już nową trasą. Monotonna droga przez las, z początku płaska stopniowo zmienia się w strome zejście korytem rzecznym do szosy prowadzącej pod Zaroślak – ostatnie zabudowania przed wejściem na Howerle. Po drodze trafiamy na kolejne źródło i testujemy tabletki oczyszczające wodę – smak nie jest powalający, ale da się to wypić.







W Zaroślaku mijamy kramiki z pamiątkami, gdzie kupić można wszystko – od flagi Hiszpanii po koszulkę z Banderą.




Obkupieni w kwas chlebowy ruszamy do wspomnianej wcześniej stacji meteorologicznej. Nocleg w bardzo skromnych warunkach (na łóżkach pamiętających lata 40-ste) otrzymujemy za równowartość 6 złotych. Robimy szybką kolację, szukamy ścieżki w górę, podziwiamy okolicę i szykujemy się do spania, bo następnego dnia czeka nas ciężka kilkunastogodzinna wędrówka.




Tym razem obaj wstajemy jeszcze przed świtem, ale poprzedniego dnia nieźle wypoczęliśmy, więc nie jest to wcale aż tak straszne. Wszystko przygotowaliśmy dzień wcześniej, więc tego dnia tylko podgrzewamy śniadanie, ubieramy się i lecimy do góry. Po 15 minutach słońce pojawią się na horyzoncie. Przestaje dziwić się koledze, że codziennie rano chce mu się wstawać na podziwianie wschodu słońca – coś pięknego. Robimy krótką przerwę i wracamy do marszu, mamy tutaj do pokonania na stosunkowo krótkim odcinku około 600m przewyższenia, więc odcinek do łatwych i przyjemnych stanowczo nie należy. Po ponadgodzinnym podejściu przez Cebulnik i morderczy Koteł Zaroślacki osiągamy bezimienną przełęcz leżącą już na głównym, czerwonym szlaku prowadzącym na Howerlę.





Po kilku minutach wędrówki wzdłuż byłej polskiej granicy, zza wzniesienia wyłania się ona – Howerla – najwyższy szczyt Ukrainy. Podejście wygląda lajtowo, jednak jest to mylące, bo zziajani docieramy na górę dopiero po półgodzinnym marszu. Mieliśmy nadzieję, że na szczycie będziemy tego dnia pierwsi, jednak chwilę przed nami pojawiła się tam samotna turystka, która zrobiła nam kilka zdjęć. Ukraińcy mają zwyczaj zostawiania tutaj flag narodowych, których pod krzyżem jest cała masa, znajduje się tu również pomnik z tryzubem, obelisk w barwach narodowych i obrzydliwa gigantyczna flaga Unii Europejskiej. Widoki są nie najgorsze, jednak dość nisko zalegające chmury zwiastują deszcz, który uprzykrzy nam trochę życie.












Po zejściu z Howerli momentalnie wiatr wzmógł się tak mocno, że ciężko było rozmawiać i kolejny raz na ratunek przyszła stuletnia linia okopów. W jednym z nich urządziliśmy krótki postój na ubranie się i pożywienie.








Kolejno zdobywamy Breskuł, Pożyżewską, Dancesz i Turkuł. Zza rogu wyłania się „Jezioro” Niesamowite, a przynajmniej taką nazwę nosi ta bagienna breja. Wokół jeziorka wala się multum śmieci i różnych pozostałości po obozowiskach. Doskonale świadczy to o tym, że Ukraińcy niestety nie dorośli jeszcze do turystyki górskiej, miejmy nadzieję, że kiedyś się to zmieni.





Chwilę później mijamy Rebra – miejsce, do którego doszliśmy dwa dni wcześniej. Pogoda znacznie się pogarsza, wieje jeszcze mocniej, chmury schodzą tak nisko, że widoczność ogranicza się do kilkunastu metrów i zaczyna lać. Wiatr jednak jest tak silny, że pogoda zmienia się co 30 sekund - raz świeci słońce, za chwilę leje deszcz, potem na krótki czas chmury zasłaniają cały horyzont, a następnie znowu widoczność jest bardzo dobra, istna karuzela. Postanawiamy ostro przyspieszyć nasz marsz, żeby burza nie zastała nas na grani. Totalnie wymoczeni i zziębnięci przez chwilę zastanawiamy się, czy nie odpuścić wdrapywania się na Popa Iwana, który pojawia się w oddali, ale postanawiamy jednak odwiedzić byłe obserwatorium meteorologiczne znajdującą się na tym szczycie.















W budynku podobno tak naprawdę znajdowała się stacja szpiegowska. Dziś wygląda jak ruina, bardzo często jest wykorzystywane jako noclegownia dla turystów. Z racji niedostatku drewna w okolicy wszelkie drewniane elementy zostały rozebrane, by dać turystom trochę ciepła. Z racji gównianej pogody w środku bardzo dużo ludzi szukało tego dnia schronienia w tych murach. Robimy tu dłuższy postój na gorącą herbatę, jedzonko i ogrzanie się.














Najgorszą pogodę przeczekaliśmy – przynajmniej tak nam się wydawało. Oczywiście, jak tylko wyruszyliśmy w dół znów zaczęło lać, wiać i zbierać się na burzę. Stwierdzamy jednak, że lepiej polecieć szybko na dół niż siedzieć nie wiadomo ile i czekać na rozpogodzenie. Chwilowo wracamy tą samą drogą, by zaraz żółtym i niebieskim szlakiem odbić na Smotrycz. Kolejna góra przecięta okopami, jednak niektóre ciężko odszukać przy takiej widoczności. Znajdziemy tu też sporo skalnych ostańców. Kolega koniecznie musi zatrzymać się przy każdym i zrobić zdjęcie z każdej strony, czym niesamowicie mnie denerwuje, bo przemoknięty i wychłodzony myślę tylko o zjedzeniu i wypiciu czegoś gorącego. 










Dwie godziny później docieramy do Dżembroni – wsi położonej u podnóża naszej Chatki. W tutejszym sklepie zamawiamy pierożki na ciepło i zimny kwas chlebowy. Godzinę później docieramy już na nocleg. To był bez wątpienia najbardziej intensywny dzień tego wyjazdu. Kilkanaście godzin marszu ostro dało nam popalić. Jedyne, o czym marzymy to umyć się i pójść spać.

Następnego dnia z rana opuszczamy Huculszczyznę i ostatni dzień naszej wyprawy spędzamy we Lwowie. Ukraina zrobiła na nas obu niesamowite wrażenie i na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz