sobota, 2 stycznia 2016

Skrzyczne- 20.12.2015

Każda pora roku jest dobra, żeby wybrać się w góry. Każda oferuje inne wyzwania i doznania estetyczne. Zima pod tym względem jest najbardziej wymagająca i obiecująca, a przynajmniej powinna być. Niestety w tym roku nie dopisała nam wcale. W piwnicy kurzą mi się zakupione w tamtym roku rakiety śnieżne, raki i czekan, którymi miałem się posługiwać w czasie przepraw przez zasypane Beskidy. Miałem...


No ale brak śniegu to przecież nie jest powód, żeby obijać się w okolicach grudnia. Jak zwykle wystarczyło kilka uderzeń w klawisze komputera, żeby znaleźć towarzyszy chętnych na wyprawę, a potem już tylko ustalić termin i trasę. Z powodu sporej ilości obowiązków rodzinnych i przedświątecznych zdecydowaliśmy się na krótki, jednodniowy wypad w Beskid Śląski, a konkretnie na jego najwyższy szczyt, czyli Skrzyczne. Nie jest to góra ogromna, mierzy sobie tylko 1257 m n.p.m. ale jest najwyższa spośród otaczających ją szczytów i przez to zaliczana do Korony Gór Polskich. Te informacje w zasadzie wystarczyły nam, żeby obrać sobie trasę ze Szczyrku na Skrzyczne i z powrotem. W wypadku jednodniowych wycieczek dość ważne jest dobre zaplanowanie trasy tak, żeby szlak kończył się przynajmniej w pobliżu jego początku, czyli w pobliżu miejsca zaparkowania samochodu.



Każdy jeszcze w domu spakował swój plecak wrzucając tam jak zwykle wszystko czego potrzeba, czyli pożywienie, picie i odzież na zapas, to na co może nie być potrzeby, ale lepiej żeby mieć, czyli podstawowe środki medyczne i kilka innych drobnostek typu nóż, linka, krzesiwo itp. Tak przygotowani wyruszyliśmy w drogę. Pogoda całkiem nam dopisywała, cieszyliśmy się dobrą widocznością, plusowymi temperaturami i brakiem opadów. Trasa którą wybraliśmy tylko czasem przecinała się ze szlakami lub biegła po nich, głownie szliśmy w pobliżu wyciągu linowego lub bezpośrednio pod nim. Zamiast przedzierać się przez zaspy śniegu, walczyliśmy z rozmiękłą ziemią na której z rzadka pojawiały się plamki bieli lub lodu. Im wyżej, tym było ich więcej, czasem nawet pojawiało się kilkadziesiąt metrów kwadratowych wyślizganej i pochyłej powierzchni, po której trzeba się było jakoś wspiąć nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Były to jednak momenty rzadkie i możliwe do ominięcia. Szło nas trzech, dwóch wiarusów doświadczonych już w niejednej wyprawie i jeden młodzieniec, który stawiał dopiero swoje pierwsze kroki w turystyce górskiej. Pomimo różnic w wieku i doświadczeniu marsz szedł nam całkiem sprawnie i w przyjemnej atmosferze.




Dość szybko zbliżyliśmy się do szczytu, tam trzeba było się zatrzymać na krótki odpoczynek i pozachwycać widokami. Dzięki pięknej pogodzie doskonale widzieliśmy ze stoku Skrzycznego Babią Górę i rysujące się w oddali za nią szczyty Tatr. Widok z nawiązką wynagrodził nam wszelkie trudy podróży. Przy ostatnim fragmencie trasy odeszliśmy od wyciągu i przebijaliśmy się prosto do góry przez zarośla, tak dla uprzyjemnienia sobie wyprawy. Rzeczywiście to właśnie ten najkrótszy odcinek dał nam najwięcej satysfakcji. Po dotarciu na szczyt zalegliśmy na tarasie przed schroniskiem i zabraliśmy się za przygotowanie pożywienia. Lekka kuchenka turystyczna i kartusz z gazem pozwoliły nam w dość szybko rozgrzać się gorącym posiłkiem. Potem spędziliśmy jeszcze trochę czasu wewnątrz schroniska kryjąc się przed wiatrem i niesionym przez niego chłodem. 
Trasa powrotna w teorii miała być prostsza i lżejsza, jednak spora ilość lodu w pobliżu szczytu sprawiła, że było inaczej. Ja po prostu starałem się omijać lód i śnieg bokiem, inni uznali, że nie jest to konieczne, a nawet można z lodu skorzystać i zjechać sobie po nim używając tyłka jako poduszki. Wszystkie sposoby okazały się skuteczne, ale tylko jeden i to nie mój, pociągnął za sobą lekko obolałe siedzenie.



Wypad nie był długi, ale na pewno przyjemny i dużo ciekawszy niż siedzenie w domu. Dzięki niemu mieliśmy okazję nacieszyć oczy pięknem krajobrazów i spędzić trochę czasu we własnym towarzystwie. Jak zwykle, warto było wyjść z domu.














 Bonus:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz