piątek, 17 lipca 2015

Deszczowy wypad w Beskidy


Wolny dzień, który można przeznaczyć na wypad w góry, nie zawsze pokrywa się z pogodą odpowiednią do takiej aktywności. No ale trudno, lepiej zmoknąć na szlaku niż siedzieć w domu. Spakowałem w plecak przeciwdeszczową pałatkę, założyłem nieprzemakalne spodnie i można było wychodzić z domu. Tym razem postanowiłem przejść sobie kawałek trasy biegnący od drewnianego pałacyku myśliwskiego Habsburgów stojącego w Wiśle do schroniska Soszów, a potem wrócić innym szlakiem z powrotem do Wisły. Pogoda już od kilku dni nie rozpieszczała i dzisiaj było podobnie, ołowiane niebo, plucha i nie za ciepło. Warunki bardzo nie zachęcały do wyjścia na szlak i to była jedna z ich podstawowych zalet. Mało jest osób, którym w taką pogodę będzie się chciało wychodzić z domu, więc spodziewałem się pustych szlaków. Moje przewidywania okazały się słuszne, przez całą drogę na górę nie spotkałem ani jednej osoby. Szło się bardzo przyjemnie, a mgła, która zalegała dookoła tworzyła niesamowity klimat. Im wyżej tym mgły było więcej, bliżej schroniska zdarzało się że widoczność spadała do 10-15 metrów. 






Dość dziwnie było widzieć przed sobą tylko mleczną zawiesinę, by po trzech krokach nagle dostrzec zarys pobliskiego budynku, który się z niej wyłonił. Mniej więcej jedną trzecią czasu poza mgłą towarzyszył mi jeszcze deszcz. Na szczęście pałatka i goreteksowe spodnie doskonale się sprawdziły i nic mi nie przemokło. Dotarcie do schroniska zajęło mi grubo ponad 2 godziny. Ostatnie 200 metrów to już była naprawdę kiepska widoczność. W schronisku spędziłem sobie trochę ponad pół godziny pijąc herbatę i trochę gawędząc z bardzo miłymi właścicielami. Niestety gonił mnie czas, gdyż miałem na wieczór jeszcze inne plany, więc pora się było zbierać. W powrotną trasę ruszyłem najpierw czerwonym szlakiem w kierunku Stożka Małego, a potem kawałkiem żółtego i niebieskim, żeby zobaczyć jeszcze Krzakowską Skałę. Trasa była już porządnie rozmokła i czasem przypominała górski strumyk. Mimo to szło się całkiem sprawnie. Do Krzakowskiej Skały dotarłem po około półtorej godziny, okazała się całkiem ciekawym miejscem ze szlakami wspinaczkowymi i kilkoma miejscami po ogniskach. Trasy wspinaczkowe wyglądały dość interesująco. Biegną tam one pod kątem mniejszym niż 90 stopni, czyli na naukę wspinaczki raczej się nie nadają. Podobno ze skały jest świetny widok na Wisłę, niestety warunki pogodowe nie pozwoliły mi się nim nacieszyć. Resztę trasy przeszedłem już dość szybko i znowu znalazłem się w centrum Wisły. Kilka godzin marszu we mgle i deszczu sprawiło mi wbrew pozorom sporo radości, a brak innych amatorów turystyki sprawił, że kontaktem z naturą delektowałem się w całkowitej samotności. Warto było wyjść z domu.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz