piątek, 3 lipca 2015

Relacja z First to Fight - pierwszego nacjonalistycznego turnieju sportów walki.




Wypady w teren nie są jedynym sposobem spędzania przez nas wolnego czasu.  Jak przystało na prawdziwych mężczyzn lubimy też czasem podźwigać ciężary, czy po prostu dać komuś w mordę. Turniej First to Fight, organizowany 27 czerwca przez warszawskich Autonomicznych Nacjonalistów w klubie Fanga był do tego najlepszą okazją.

O imprezie w naszych kręgach mówiło się już od połowy grudnia, co rusz organizatorzy informowali nas o atrakcjach, jakie będą towarzyszyć turniejowi. Dla mnie najciekawsza była wiadomość o nawiązaniu współpracy z Rosjanami z White Rex i Francuzami z Pride, co z pewnością wpłynie pozytywnie na kolejne edycje.

Start planowany był na godzinę 12.00, jednak my pojawiamy się na miejscu już koło 10.00, żeby chłopakom trochę poprzeszkadzać. Kierowani przez nawigację dostajemy się na warszawską Wolę, bezpośrednio pod Fight Club Fanga. Z daleka witają już nas flagi z logiem GNLS i duży baner z napisem WOLNI, SOCJALNI, NARODOWI. Największym jednak zaskoczeniem jest ring na świeżym powietrzu. Jak się później okazało, był on za duży na umieszczenie w środku i trzeba było na szybko zmieniać plany, co według mnie wyszło  bardzo na plus,  bo pogoda dopisała.

Na cały dzień zaplanowanych było 56 walk w czterech formułach: boks, K1, MMA, BJJ. Każda formuła dodatkowo dzieliła się na trzy poziomy zaawansowania: początkujących, średniozaawansowanych i zaawansowanych. Kilku zawodników nie stawiło się tego dnia na miejscu, ale ostatecznie odbyło się i tak ponad 50 pojedynków.

Turniej zaczął się planowo (co chyba rzadko się zdarza). Na pierwszy ogień poszli bokserzy. Kolejną ciekawostką był sędzia w postaci warszawskiego rapera – Karata. Nie wiem jak wy, ale ja czekałem na jakąś nawijkę z jego strony. Nie jestem fanem boksu, ale z czystym sumieniem można powiedzieć, że poziom był bardzo zróżnicowany, od zawodników, po których widać było, że są to ich pierwsze sparingi, po starych wyjadaczy i zakapiorów spod wiejskich dyskotek.

Z niecierpliwością czekałem na K1 ponieważ oprócz faktu, że jest to dla mnie najciekawsza forma  walki, to walczyło w niej kilku moich znajomych. Tu poziom znowu bardzo zróżnicowany i na ringu zaczynało pojawiać się coraz więcej krwi, a chyba już od stuleci właśnie o to chodzi widzom! Najliczniejsze grupy wystawiające swoich reprezentantów w K1 to według moich obserwacji kibice Rakowa Częstochowa i nacjonaliści z Dolnego Śląska. Wydaje mi się również, że to właśnie w K1 najwięcej było zawodników z wagi ciężkiej, a więc i najwięcej mocnych uderzeń i kopów.  

Niewiele niestety mogę powiedzieć o walkach w formułach BJJ i MMA, ponieważ te pierwsze odbywały się na matach  w środku, w tym samym czasie, co pojedynki bokserskie i  K1, a te drugie jakoś mnie ominęły, chyba pochłonięty byłem integracją ze znajomymi z całej Polski, z którymi rzadko jest okazja do porozmawiania. Na koniec doszło jeszcze kilka zaległych pojedynków bokserskich i turniej dobiegał końca. Nadszedł czas zrobienia kilku napinkowych fotek na ringu i można było powoli zawijać sprzęt i ruszać gdzieś wspólnie na miasto.

Warto wspomnieć jeszcze o kilku pozasportowych atrakcjach, które towarzyszyły imprezie. Pierwszą ciekawostką był fakt, że swoje stoisko rozłożyło płockie studio tatuażu - mr. OneTwo TATTOO, a więc można było zaopatrzyć się w jakiś ciekawy wzór. Ponadto pojawiło się kilka kramów z ciuchami i gadżetami między innymi takich marek jak White Rex, Pride France, czy klubowych ubrań Fight Clubu Fanga. Swoje stoisko rozłożyli aktywiści z Narodowego Odrodzenia Polski i gdzieś na uboczu stanął mały stolik Projektu Wypad, gdzie można było z ulotek dowiedzieć się o naszym blogu. Zabrakło jakiegoś akcentu muzycznego, może warto zastanowić się nad tym na przyszłość, aby w przerwach pogrywał nam ktoś na gitarze z ciekawym przesłaniem.

Wartym odnotowania jest fakt, że osrańce z homobojówki, potocznie nazywani „antifa”, nie zaszczycili nas swoją obecnością, a ich aktywizm i „walka z faszyzmem” ograniczyły się do wybicia szyby w klubie (2 dni przed imprezą, chyba specjalnie, żeby przypadkiem nikogo nie spotkać w okolicy). W dzień turnieju natomiast wzięli przykład ze swoich zachodnich kolegów i zaalarmowali odpowiednie służby, że w budynku podłożona jest bomba, co oczywiście nie przeszkodziło nam w dobrej zabawie.

Podsumowując, było to wreszcie coś nowego w polskim ruchu nacjonalistycznym. Świetna okazja do integracji naszego środowiska w odpowiednich okolicznościach, a więc bez patologii i morza alkoholu. Z racji, że była to pierwsza edycja, na pewno znalazłoby się kilka niedociągnięć jednak uważam, że nie mamy do czego się doczepić i następnym razem będzie tylko lepiej, a nam przyjdzie częściej spotykać się w tak przyjemnych okolicznościach!

SPORT! ZDROWIE! NACJONALIZM!






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz