czwartek, 23 lipca 2015

Alpejski poranek

Ostatniego dnia pobytu w górach musiałem stoczyć walkę bezpośrednio po przebudzeniu, walkę z samym sobą. Pewnie znane wielu argumenty zostały jednak przezwyciężone: "późno się położyłem, warto odespać", "będę miał mokre ubrania, wieczorem wyjeżdżam", "wczoraj biegałem, nie można tyle" itd. Zebrałem się jednak w sobie i naturalnie uznałem tę decyzję jako doskonałą w momencie rozpoczęcia pierwszym krokiem szybkiego tempa biegu i energicznego utworu rozbrzmiewającego ze słuchawek. Zdawałem sobie bowiem sprawę z tego, że między innymi po to tutaj przyjechałem, a każdy z powyższych argumentów jest tylko narzędziem substancji odpowiedzialnej za senność w naszym organizmie. Wszakże to właśnie dziś ostatni dzień, a więc zmarnowany w większości na podróż, także trzeba wykorzystać przynajmniej poranek. Wyspać można się w samolocie czy pociągu, wczoraj biegałem bez większego wysiłku organizując trening innej osobie, a mokre ubrania? Przecież wyschną w tym upale, a jeśli nawet, niech  i cuchną, mniejsza o to!




Upał po francuskojęzycznej stronie Alp potrafi być męczący i zniechęcający, a najbardziej sprzyjająca aura do trenowania dla sportowców przyzwyczajonych do naszego klimatu przypada na pierwsze godziny po wschodzie Słońca, które wznosząc się coraz wyżej rozgrzewa ziemię do okolic 40-stu stopni. Oczywiście można korzystać z takich warunków i wedle uznania wyrabiać wytrzymałość organizmu również na taki wysiłek. Miejscowi jak najbardziej są w stanie z powodzeniem korzystać właśnie z takiej pogody. 





Ja wbiegam na ścieżki prowadzące na najwyższy szczyt Europy wcześnie, kiedy można zaznać wręcz odrobiny chłodu, zwłaszcza w otoczeniu górskich strumieni i rzeki, zwłaszcza też po wczorajszej długo oczekiwanej ulewie. W pięknej atmosferze górskich ścieżek robię trochę dłuższe rozbieganie, przynajmniej odrobinę smakując jak wygląda trasa UTMB - morderczego 168-kilometrowego ultramaratonu wokół najwyższego szczytu Europy. Przy okazji, jednak dosyć niechętnie, zatrzymuję się, żeby choć w najmniejszym stopniu spróbować utrwalić te wspaniałe chwile.




Spełniony wysiłkiem i natchniony endorfinami zasiadam do śniadania, po czym pakuję swój dobytek. Pozostawienie za sobą tego multikulturalnego kotła jest kojące dla ducha, ale naturalne otoczenie przyrody daje nadzieję, że być może los jeszcze mnie rzuci w te ciekawe strony, może przyjdzie jeszcze przemierzyć tu niejeden górski szlak. Z pewnością warto.

Zacznij czerpać z poranków!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz