Dzisiejsza wycieczka zaskoczyła mnie samego (głównie z powodu tego, że polecana trasa, a właściwie jej długość i czas, nie zgadzał się z internetowym opisem o czym później). Kilka minut po godzinie 9 wyruszam w stronę Tarnobrzega, gdzie na rynku robię sobie pierwszy, kilkuminutowy postój. Ruszam dalej w stronę miejscowości Ujazd, gdzie znajduje się zamek "Krzyżtopór", główny cel dzisiejszej wycieczki (lata temu wsłuchiwaliśmy się na nim w piosenki m.in. Celtic Warrior i Vinland Warriors).
Po drodze jest jeszcze Baranów Sandomierski i tamtejszy późnorenesansowy zamek, a więc okazja do cyknięcia kilku fotek. Szybki objazd wokół zamku, kilka zdjęć, reprymenda od cieci w melexie "tu się panie nie jeździ rowerem", (a właśnie wyjeżdżałem) i wyruszam w stronę promu na Wiśle, który jest historyczną rekonstrukcją dawnej, rzecznej granicy carskiej Rosji i Cesarstwa Austro-węgierskiego. Machaniem ręki przywołuje z drugiej strony rzeki prom, którego jestem jedynym pasażerem i po kilkunastu minutach ruszam w dalszą drogę po dziurawych, betonowych płytach. Po dojechaniu do głównej drogi kieruję się drogą krajową na Radom, z której w pewnym momencie odbić mam na jeden ze świętokrzyskich odcinków Wschodniej Trasy Rowerowej "Green Velo".

Sam odcinek trasy rowerowej rozpoczyna się od wzniesień, które pokonuje na najniższym biegu... po 4 lub pięciu kilometrach w głowie mam myśl: "O k... 12 km pod górkę"... kiedy nagle czeka mnie niespodzianka w postaci asfaltowej, stromej serpentynki gdzie, bez ruchu nóg, zegar pokazuje 54 km/h (aby nie klnąć nie wspomnę o kocie w połowie tego pięknego zjazdu). Dalej jest już lepiej, raz powolutku pod górkę, raz pędem w dół. Trzy kilometry przed celem zatrzymuje się w jednym z MOR (Miejsce Obsługi Rowerzystów) umiejscowionych na "Green Velo", tam impreza w postaci wody, parówek, batoników i jadę już do celu.
Następnie następuje zwiedzanie dobrze zachowanych ruin zamku "Krzyżtopór", powstałego w XVII wieku. Jeśli wierzyć Wikipedii, przed powstaniem Wersalu, był on największą tego typu budowlą w Europie.

Do Stalowej Woli docieram kilka minut po 22.00, czuję nie tylko nogi i kolana, ale mam także dosłowny "ból dupy" z powodu siedzenia o określonej szerokości i miękkości. W międzyczasie mam kontakt telefoniczny z kolegami i koleżankami czekającymi na mnie w barze, który znajduje się już w takiej odległości od domu, że z niego rower już zaprowadzę 



Podsumowując, dzień był udany, choć stwierdzam jednak, że jak na jeden dzień przerwy pomiędzy zmianami to jest to raczej zbyt duży dystans, zwłaszcza, że to dopiero trzecia taka moja wycieczka 

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz