poniedziałek, 4 maja 2015

Projekt Wypad - Startujemy!

Góry Sowie, kompleks Riese, Rudawy Janowickie- 25-26.04.2015


Pierwsza oficjalna wyprawa ludzi skupionych wokół Projektu Wypad odbyła się i jesteśmy już pewni, że to początek nowej jakości w naszym kraju. Spotkaliśmy się w sobotę 25-tego kwietnia w miejscowości Walim leżącej w Górach Sowich. Już sam start wycieczki był szokujący – umówiliśmy się na ósmą rano i wszyscy dotarli punktualnie! Spotkanie wyznaczyliśmy przy wejściu do sztolni Rzeczka, pod rakietą V2 stojącą sobie tam jako relikt II Wojny Światowej. To właśnie historia i pozostałości wojny przyciągnęły nas w te okolice. Na tym terenie znajdują się pozostałości kompleksu Riese (w ludzkiej mowie znaczy to „Olbrzym”), wybudowanego przez Niemców w nie do końca jasnych celach i okolicznościach. Jednak być w górach i nie pójść w góry to trochę nie wypada, więc po krótkim przywitaniu ruszyliśmy do naszej kwatery i niewiele później byliśmy już na szlaku. Postanowiliśmy zacząć od Wielkiej Sowy. Góra ta liczy sobie 1015 metrów wysokości i zalicza się do Korony Gór Polskich. Niby nie jest to mało, jednak w dobrej kompanii nawet nie zauważyliśmy drogi na szczyt. Będąc lekko zdziwionymi, że to „już”, odpoczęliśmy sobie trochę i oczywiście wspięliśmy się na szczyt wieży obserwacyjnej, by móc podziwiać okoliczną panoramę. 






Następnym punktem programu był masyw Włodarz, z którego ruszyliśmy już na zwiedzanie kompleksu sztolni noszącego tą samą nazwę. Ci, którzy jeszcze nigdy tam nie byli weszli do środka, inni poszli podprowadzić auta (mieliśmy lekko napięty harmonogram). Kompleks sztolni wykonanych we Włodarzu robi spore wrażenie, zwłaszcza gdy człowiek uświadomi sobie ogrom pracy jaki więźniowie III Rzeszy włożyli w jego wykucie. Cena życia jednego więźnia przeliczała się mniej więcej na koszt dwóch łopat, więc Niemcy szczególnie ich nie oszczędzali. Niestety zwiedzanie trwało ledwo godzinę, wraz z projekcją filmu o historii Riese i krótką wycieczką łodzią po zalanej sztolni. Niby fajnie, ale jednak pozostawał pewien niedosyt. Ugasiliśmy go dość szybko po wyjściu z Włodarza. Autami wróciliśmy do naszej weekendowej bazy, gdzie oczekiwał już przewodnik mający poprowadzić nas w znacznie ciekawsze miejsce. Zabraliśmy kaski, oświetlenie i kilka kompletów kaloszy, po czym przewodnik zabrał nas w kierunku tuneli, które na co dzień są niedostępne dla innych turystów. Oficjalne trasy turystyczne, oświetlone, skatalogowane, bezpieczne i dostępne dla wszystkich, to zaledwie mały procent tego co Niemcy zbudowali w Górach Sowich. Wiele z tych korytarzy zostało wysadzonych, nie do końca jest jasne czemu miały służyć, ani po co ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby je zasypać. Tak też jest w przypadku kompleksu Gontowa. Najpierw zostaliśmy oprowadzeni po powierzchni góry, gdzie uzyskaliśmy solidną porcję wiedzy na temat historii, kształtu i zastosowaniach pozostałości kompleksu. Potem przyszedł czas na tunele. By dostać się do środka trzeba było użyć kilku kluczy do śrub, założyliśmy kaski, niektórzy założyli kalosze, inni wierzyli w jakość swojego obuwia. Przewodnik rozdał nam latarki i ruszyliśmy do wnętrza. Już pierwsze 20 metrów drogi przekonało nas, że porządne obuwie jest tam co najmniej wskazane. Brodzenie w wodzie o temperaturze 4 stopni Celsjusza sięgającej za kostkę nie jest nazbyt przyjemne. Po samych podziemiach maszerowaliśmy ponad dwie godziny. Zobaczyliśmy kilka nietoperzy, którym jeszcze nie chciało się wylecieć na łowy, wspinaliśmy się na zwały kamieni, przeciskaliśmy się przez szczeliny w skale, brodziliśmy do kolan w lodowatej wodzie i słuchaliśmy kolejnej porcji wiedzy jaką dzielił się z nami nasz przewodnik. Ponad 70 metrów pod ziemią zobaczyliśmy dopiero ogrom tej budowli i wysiłku włożonego w jego powstanie. Potwierdziliśmy nawet legendę, że pod ziemią można przedostać się na drugą stronę góry. A to wszystko było tylko namiastką tego, co możemy znaleźć w tych stronach. 







Kolejny dzień naszego wypadu postanowiliśmy spędzić w Rudawach Janowickich. Zostaliśmy zdarci z łóżek o 6-tej rano i zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy się w auta, by przybyć kilkadziesiąt kilometrów dzielących Walim od Rudaw. Na początek postanowiliśmy zdobyć najwyższy szczyt tych gór, czyli Skalnik, wznoszący się na 945 metrów ponad poziom morza. Trasa była dość lekka i urozmaicona fascynującymi formacjami skalnymi, które warto by było podziwiać dłużej, niestety lekki deszcz i nieco napięty harmonogram nie pozwoliły nam na to. Pomimo niedogodności pogodowych, udało nam się tego dnia zdobyć kolejny szczyt będący częścią Korony Gór Polskich. Skalnik jest najwyższym szczytem Rudaw. My chcieliśmy zobaczyć jeszcze górę uchodzącą za najładniejszą w tym paśmie, czyli Sokolik. Idąc na tą górę zabraliśmy ze sobą trochę sprzętu alpinistycznego, który przypadkiem przyjechał z chłopakami z Pomorza. Szczyt Sokolika jest pełen interesujących formacji skalnych, dość gęsto oblepionych wspinaczami. Wdrapaliśmy się po schodach na jedną z nich, stanowiącą punkt widokowy. Schodziliśmy z niej jednak już w nieco inny sposób. Wśród sprzętu alpinistycznego znalazła się dostatecznie długa lina, dwie uprzęże i ósemka. Otrzymaliśmy krótki instruktaż połączony z pokazem praktycznego zastosowania, a następnie każdy z nas mógł sobie zjechać z wysokości ponad 40 metrów na linie. Wysokość dla doświadczonego alpinisty niezbyt imponująca, jednak dla kogoś kto pierwszy raz będzie miał do czynienia z takim sprzętem dość znaczna. Mimo to niemal wszyscy z nas zdecydowali się spróbować. Okazało się, że nie jest to ani trudne, ani straszne, trzeba się tylko przełamać i wyjść za barierkę. Tym podnoszącym nieco ciśnienie akcentem zakończyliśmy nasz inauguracyjny wypad Projektu Wypad.

Były to dwa dni spędzone w zacnym towarzystwie, poświęcone na wędrówki przez górskie szlaki i podziemne sztolnie. Spędzone aktywnie i z daleka od komputera. Dwa dni poświęcone na poznawanie nowych przyjaciół (nie wszyscy znaliśmy się do tej pory ze sobą) i na umacnianie znajomości z tymi których poznaliśmy już wcześniej. Wkrótce kolejne wyprawy!








1 komentarz:

  1. Fajna inicjatywa chłopaki. Miło widzieć że są jeszcze ludzie, którym propagandowa medialna sieka nie zasłoniła prawdziwego obrazu rzeczywistości, a którzy z wielką pasją oddają się swoim zainteresowaniom, spędzając wiele czasu blisko Matki Natury.
    Mnie taka postawa nie dziwi, a wręcz przeciwnie- też jej hołduje. Kocham góry (szczególnie Sudety), las i uwielbiam wyrypy w nietuzinkowe miejsca. Tam właśnie, z dala od miejskiego chaosu i wrzasku naszego ego, odnajduję to co cenię najbardziej.

    Pozdrawiam i...do zobaczenia na szlaku :)

    OdpowiedzUsuń